Co pokazał koronawirus? Praca zdalna, szkoła online, wizyty przez internet

O podchodzeniu do pracy zdalnej jak do jeża, przełomach, wychodzeniu z kolein, lekarzach online, dopuszczaniu do głosu nieśmiałych i technologii, o którą musieliśmy się potknąć.

writing-828911_1920

Pixabay.com

Wielu z nas jest już skrajnie umęczonych przewrotem, jakiego dokonał w naszych życiach koronawirus. Niemało też powstało już tekstów o niektórych pozytywnych aspektach zaistniałej sytuacji. Myślę, że doświadczamy właśnie potężnych eksperymentów na wielu różnych polach, które nie byłyby możliwe do wykonania w dzisiejszym świecie w normalnej sytuacji. Niektóre z nich już przyniosły ciekawe rezultaty.

Zmądrzejemy?

Daleka jestem od patrzenia na koronawirusa przez różowe okulary, puszczania wodzy fantazji jak to świat zmieni się na lepsze dzięki tym siejącym zamęt drobinkom. Bo i takie głosy się pojawiają. Że ludzie zmądrzeją, że zaczną żyć lepiej, lepiej sortować śmieci, mniej wydawać na niepotrzebne ciuszki, zwracać uwagę na istotniejsze sprawy i wiele innych wyobrażeń o pozytywnym wydźwięku. Nie podzielam ich, bo nieraz już paskudniejsze zarazy wędrowały po świecie siejąc spustoszenie, a czy zmądrzeliśmy od tego i zaczęliśmy żyć lepiej? Widać jednak wiele innych zmian spowodowanych koronawirusem. Znacznie bardziej życiowych, postępowych.

Oporny postęp

W wielu aspektach nie nadążamy za zmianami technologicznymi, jakie nastąpiły w ostatnich dziesiątkach lat. Jednym z przykładów jest styl pracy. Nadal większość ludzi chodzi do roboty na etacie (nawet jeśli rozlicza się za pomocą umowy o dzieło, zlecenia czy B2B). Nie podam Wam statsów. Dziś piszę bardzo subiektywnie.

Mimo że szybki internet i narzędzia do pracy zdalnej stworzyły nam możliwości pracy z dowolnego zakątka świata i z ludźmi z antypodów. Wiele firm już wykorzystuje te zdobycze techniki, oczywiście, ale w wielu innych nikt tego palcem nie ruszył, bo to coś nowego, dziwnego, bo dziwnie gadać do komputera. Albo – koronny (nomen omen) argument, że sami do pracy to oni się nie zmobilizują, albo że kontakt bezpośredni to jednak lepszy, bo można zagadać z kimś na korytarzu albo przy kopiarce albo na herbacie. Nigdy nie rozumiałam tych argumentów. Przez niemal 15 lat pracy zawodowej nigdy nie pracowałam na etacie. Zwykle pracowałam właśnie zdalnie łącząc ten styl z cotygodniowymi spotkaniami face to face.

Gdy pracowałam dla Polska Biega w Agorze, jeździłam do pracy codziennie. Miałam swoje biurko, kolegów i koleżanki. I często mówiłam szefowi – Bogdan, słuchaj, muszę jechać do domu, bo chcę w końcu solidnie popracować! Do tego mojego biurka co i raz ktoś przychodził. Zagadywał co u mnie, albo czy mogę zerknąć na, albo jak sądzę, czy można, a jaki mam pomysł… Gdy wreszcie udawało mi się wgryźć solidnie w robotę, wokół tworzyło się ciśnienie by iść grupowo na obiadek. Często zostawałam, bo to był ten znakomity czas, gdy mogłam popracować. Ekipa przychodziła do biurek PO GODZINIE. Wyrobiłam sobie wtedy opinię, że praca w biurze to okropna strata czasu. Ceniłam ją tylko za aspekt społeczny.

W tym samym czasie pracowałam w magazynie Bieganie. W ekipą widzieliśmy się raz w tygodniu. To były spotkania statusowe – co jest do zrobienia, kto ma jakie problemy, co można ulepszyć. Robiliśmy też burze mózgów dotyczące kolejnych numerów. Był i czas na pogaduszki. Reszta kontaktów odbywała się zdalnie. Fakt – był jeden minus. Trudniej się było zżyć, trudniej utrzymać pełne zaangażowanie pracownika. Ale… mając też ogląd na przestrzeni lat, mam wrażenie, że bardzo ważne jest zaangażowanie szefa i to jak traktuje swoich pracowników. Gdy czują się ważni i docenieni odległość im nie przeszkadza. Jeśli dostają pensję z miesięcznym lub dłuższym opóźnieniem i traktowani są jak “gorszy sort”, żadne zmiany w stylu pracy nie pomogą.

home-office-336373_1920

Pixabay.com

Co więc zmienił koronawirus w tej materii? Ano wielu ludzi nagle zaczęło pracować z domu. Wielu z nich zobaczyło, że się da. Niektórzy, nawet bardzo oporni, dostrzegli, że jednak dobrze mieć w biurze ciszę i spokój. I że ludzie (choć nie zawsze) dwa razy się zastanowią czy truć ci tyłek jeśli muszą sięgnąć po telefon, Skype albo maila, a nie po prostu podejść do Twojego biurka. Niektórzy zobaczyli ile zajmują im spotkania i rozmowy w ciągu dnia. Jeszcze inni poczuli potrzebę reorganizacji pracy, ujęcia jej w jakieś ramy (łatwiej to zrobić zdalnie, bo i tak musisz wypracować pewne procedury).

Nie twierdzę, że praca zdalna jest super, a na miejscu be. Jest wiele plusów spotkań, zwłaszcza dla osób, które te spotkania lubią. Niektórzy narzekają, że w domu nie mogą się skupić. Że muszą WYJŚĆ do pracy. Bo do pracy trzeba mieć warunki (niektórzy przychodzą do pracy odpocząć od domowego zgiełku!). Ale przecież dziś są też biura współdzielone, można sobie takie wynająć. Nawet na godzinki. Ludzie zostali zmuszeni do spróbowania pracy zdalnej. Do użycia różnych narzędzi, do których podchodzili jak do jeża. A przecież tych narzędzi jest cała masa! Nie tylko współdzielone ekrany i opcje do konferencji online, ale też do samej organizacji pracy zdalnej.

Tym, co jeszcze w pracy pokazał koronawirus, jest fakt, że niektórzy szefowie są naprawdę upierdliwi i jedynym, co uspokaja ich skołatane nerwy jest widok pracownika przy komputerze. I nie ważne czy gra on w węża, konwersuje na fejzbuku, wpisuje dane do komputera ścigając się ze ślimakiem czy z prędkością karabinu maszynowego. Ważne są dupogodziny. W tym samym momencie można obserwować pomniejszych menedżerów, którzy dramatycznie próbują w tych zdalnych czasach uprawomocnić swoje miejsce w firmie, bo na żywo zajmowali się głównie bieganiem od biurka do biurka i sprawdzaniem, czy wszyscy pracują. Albo każą Ci wypełniać kolejne tabelki czasu pracy i składać szczegółowe raporty.

Wizyty online

O kolejki do lekarza potknął się każdy. Niezależnie czy poszedł na NFZ czy prywatnie, bo w medikawerach też już trzeba się naczekać. I właśnie takie medikawery mają już od dłuższego czasu opcję konsultacji online. Jeśli niepokoją Cię pieprzyki możesz zrobić im fotkę telefonem i pokazać w czasie takiej rozmowy na czacie. Osobną kwestią jest to, że ani razu jeszcze nie udało mi się na taką konsultację umówić, bo terminy były zajęte. Ale możliwości są. Niedawno weszła e-recepta. Aż dziw bierze, że dopiero teraz. Ale już jest taka możliwość. Jak wielu ludzi czeka w kolejkach po to żeby przedłużyć zwolnienie, pokazać pieprzyk, zapytać o coś, co ich niepokoi?

Teraz część lekarzy prowadzi wizyty online. Znajoma “poszła” do psychiatry nie ruszając się z domu. Nie traciła czasu na dojazdy, korki, siedzenie w gabinecie. Czy ta wizyta była w czymś gorsza? Być może pierwsze spotkanie, gdy dopiero diagnozujesz swój problem, wymagałaby kontaktu na żywo. Bo łatwiej dostrzec czy pacjent czegoś nie ukrywa, widać jego body language. Ale czy kolejne wizyty tego wymagają? Myślę, że spora część nie. Choć może ktoś wyprowadzi mnie z błędu.

Do niedawna wielu psychoterapeutów stało na stanowisku, że terapia może się odbywać TYLKO twarzą w twarz. Niektóre nurty terapii mają nawet coś w rodzaju odgórnego “przykazania” na to. A teraz okazało się, że można jednak pogadać z klientem na Skypie czy w innej formie. Nadal wielu pacjentów może mieć obawy, może się nie czuć komfortowo gadając do kompa, albo przechodząc terapię w domu, być może gdy inni domownicy są obecni w pokoju obok. Mogą być na bakier z technologią albo bać się, że terapeuta ich nagra, albo że ktoś przechwyci to, co mówią.

Terapeuta też może nie czuć się dobrze. Z tych samych powodów, ale również nie mogąc obserwować subtelnych niuansów w zachowaniach pacjenta, drgających nóg, ściskania dłoni, wykręcania palców i wielu innych subtelnych zachowań. Ale również – dało się. Wielu zwyczajnie MUSIAŁO się przekonać, że się da. Nie wnikam w pobudki – jednym pewnie chodziło o pieniądze inni troszczyli się o swoich pacjentów i nie chcieli ich zostawiać w tej trudnej sytuacji. Musieli się przystosować, poznać narzędzia, przełamać bariery i przekonania.

Szkoła online

Nie mam dzieci więc nie wiem jak wygląda teraz edukacja szkolna. Z opowieści znajomych słyszę, że wiele odpowiedzialności i obowiązków zostało zrzuconych na rodziców. Sama jednak jestem na drugim roku psychologii na SWPS i praktycznie co weekend mam zajęcia zdalne. Gdy w moim wieku idzie się na studia robi się to z wielu powodów. Jednym może być głód wiedzy, innym chęć otworzenia sobie kolejnej ścieżki rozwoju, dyplom, zmiana pracy ale również aspekt towarzyski. Gdy uciekły nam dwa weekendy zjazdowe wielu z nas martwiło się jak to potem nadrobimy. Napisałam do dziekanatu, że uczelnia ma przecież możliwości prowadzenia wykładów zdalnie. Od lat prowadzą webinary. Odpisali mi lakonicznie dając do zrozumienia, że już coś szykują. Trzeci zjazd odbył się już online. Rzeczywiście szykowali, w oparciu o narzędzia Google.

Te spotkania budziły wiele niepewności. Niektórzy trochę się buntowali, martwili, stresowali. Ale gdy zajęcia już się zaczęły niektórzy z nas bardzo docenili możliwość zrobienia sobie kawy w dowolnym momencie, ugotowania obiadu, poleżenia podczas 15-minutowej przerwy, być może niektórzy nawet słuchali ćwicząc jogę… Oczywiście wielu innych musiało na okoliczność zgłębiania wiedzy zamknąć się przed małymi dziećmi w łazience, na balkonie, w schowku na miotły albo samochodzie.

Mimo pewnych utrudnień można było dostrzec również plusy. I nie chodzi mi o brak dojazdów. Na ćwiczeniach często pracujemy w grupach. To sprawia, że ci bardziej wygadani (np. ja) dominują dyskusję. A jeśli jeszcze taki bardziej wygadany bierze się za zapisywanie pomysłów, to ci nieśmiali, z małą siłą przebicia w ogóle nie mają lekko. Czasem dyskusja pomiędzy wygadanymi jest zażarta. Tymczasem praca w Google docs daje możliwość wypowiedzenia się każdemu. Wygadani mogą sobie trajkotać w classroomie, a mniej rozpychający się łokciami, za to mający mądre rzeczy do powiedzenia nieśmiały może w tym czasie dorzucić do wspólnej pracy swoje trzy grosze. Wiele więcej grosików można dorzucać na czacie podczas zajęć. Można w ten sposób zadawać pytania i mówić coś od siebie nie dominując dyskusji, nie krępując się, że wszyscy będą nas słuchać i że może to pytanie jest głupie.

W moim odczuciu te narzędzia zmieniły dynamikę zajęć. W sposób ciekawy, w wielu aspektach korzystny. Być może niektóre mogłyby się odbywać w ten sposób na stałe, albo częściej? Może dałoby się wprowadzić podział na weekendy z wykładami online i spotkania na żywo z ćwiczeniami? Wiele spraw jest tu jeszcze do przemyślenia, jednak część ludzi, być może spora, mogła się przekonać, że zdobywanie wiedzy online nie jest czymś gorszym niż na żywo. Choć nie wszyscy podzielają tę opinię i to też dobrze. Część przekonała się, że online jest nie dla nich. Trudno jednak dyskutować z frekwencją na wykładach, która online jest znacząco wyższa!

Co zatem pokazał koronawirus? Że pewne utarte, dobrze wydeptane ścieżki naszych przekonań niekoniecznie mają wiele wspólnego z prawdą. Zmusił nas do podążenia innymi drogami. Sprawdzenia rozwiązań, które wcześniej były dla nas jak opakowanie z czymś spleśniałym w lodówce, czego trzeba się pozbyć, ale w dobie segregacji odpadów nie jest to już takie łatwe. Musieliśmy wyjść z pewnych schematów. Jedni przestawiają się łatwiej, inni znacznie trudniej. Jeszcze inni w ogóle nie mają w sobie chęci do zmian.

Część z nas wyczekuje na powrót starych dobrych czasów. Innym pootwierały się furtki, przestawiły klapki, wpadli na swoje małe eureki. Nie mówię też, że chciałabym żeby świat przeniósł się jeszcze bardziej w sferę online. Myślę jednak, że niektóre rzeczy można by zreorganizować. Również po to by mieć więcej czasu na to, co lubimy i chcemy robić, niż na to, co musimy. Zupełnie nie wiadomo czego się spodziewać, ale wszyscy wzięliśmy udział w tych eksperymentach i od nas zależy co z nich dla siebie wyciągniemy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *