Jezioro skute lodem cz. 8

Kolejna część opowiadania o księżniczce Fiore i upiorzycy z jeziora, w którym mają miejsce egzorcyzmy, elektryzujące rozmowy i w którym robi się niebezpiecznie.

fire-123784_1920

Gdy opuszczali wieś ten najchudszy i najbardziej zatroskany chłopak odwracał się co chwilę i spoglądał spłoszony na twarze wieśniaków, którzy odprowadzali ich wzrokiem. Wiedźmak stał wśród nich z bardzo skwaszoną miną. Chłopak ociągał się trochę. Słyszał jak jego kompani rozmawiają z tą białowłosą dziewką. Śmiali się z czegoś. Ale Antek jej nie ufał. Coś było z nią nie tak. Chciał mieć już to za sobą. Być już w domu, zjeść pajdę maminego chleba ze śmietaną i cukrem. Tak, ukroi sobie dzisiaj większą.

***

Wąsaty nie ufał dziewce. Ręka świerzbiła go by złapać za widełki, skrzyknąć chłopaków… Z drugiej strony, król ją przysłał. I wiedźmaka im przywiozła, jak zapowiedziała. Ten po prawdzie rzeczywiście mełł ozorem zamiast za miecz chwycić i wskazać upiorzycy drogę do miejsca, w którym zimują raki. To dziewka rękawy zakasała i ujęła się za nimi. Ale Stefek w ogóle babom szczególnie nie ufał. Głupie to, a jak nie głupie to niebezpiecznie cwane. A ta mu jakoś na cwaną patrzyła. I jeszcze poszedł za nią właśnie jego pierworodny syn, Maciejka. No nic. Może wie co gada. Jak ją król przysłał. A jakby co kombinować próbowała, to sobie z dziewuchą przecież poradzą. Pełni nie ma to i topielica im krzywdy nie wyrządzi. Zwiać mogą. Mocne, zahartowane w pracy nogi mają. No, może poza Antusiem piekarzów, bo to taka sirota. Oj, dobrze, że chłopaki zadbali żeby i on trochę pochędożył.

Stefko był w kropce. Nie lubił nie wiedzieć co się dzieje w jego wsi. Zawołał kilku chłopów. Zbili się w ciasną grupkę i coś ustalali dużo gestykulując. Reinmar przyglądał im się nieufnie.

***

Fiore powiodła ich nad jezioro. Wyciągnęła z juków skórzaną torbę i pogłaskała Freyę po czole. Wyszeptała coś do niej i konik ociągając się ruszył do lasu. Dwa razy klacz obejrzała się, ale księżniczka pokiwała jej głową. Odwróciła się do chłopaków, którzy przyglądali się jej niepewnie.
— Nie będzie tu potrzebna — uśmiechnęła się do nich ładnie. Po drodze opowiadała im o tym jakie sposoby działają zwykle na upiory i kręciła głową, jakie to baby potrafią być mściwe, wzdychając. Opowiedziała im kilka historyjek, wymyślonych na poczekaniu, jak to miała już do czynienia z potworami i jakie to były łachudry. Sporo znała takich opowieści z literatury. I choć w większości przypadków były to ludowe bajdy albo fikcja literacka, to wśród ksiąg niepopularnych znalazła dwie, które o odczynianiu uroków traktowały i jedną o naturze upiorów i sposobach na nie. Sprawdzonych ponoć, aczkolwiek nie zawsze działających.

Miała już na końcu języka opowieść o smoku, który kradł bimber po traktach, ale po chwili przemyśleń, stwierdziła, że w tę akurat historię mogą nie uwierzyć. Więc zaniechała żeby nie psuć swojej wiarygodności. Starała się też nie być nadmiernie przymilna i figlarna, by nie zwęszyli podstępu. Czarny zdawał się mieć jednak coś między uszami, co nie grzechotało jak maleńki orzeszek uwięziony w wazonie.

— Możemy szukać jej ciała, które pewnie gdzieś tu jest — wskazała ręką obszernym gestem nad jezioro. — Może utknęło pod płem i dlatego nie wypłynęło na powierzchnię… Wypłynęło? — spojrzała na czujne twarze chłopaków, na których zaczynała krystalizować groza. Pokręcili przecząco. Wszyscy czterej. Przyjrzała im się uważnie. Chyba nie łgali. Za bardzo zdawali się przejęci.
— Po coście ją właściwie ruszali? — zapytała biorąc się pod boki. — Mało to chętnych dziewczyn? — uniosła brew.
— Mało — powiedział rudy chrypiącym głosem.
— Chętne nie są takie ciekawe — odparł czarnowłosy głosem, który odebrał Fiore trochę pewności siebie. Powstrzymała się, choć z trudem, by nie spojrzeć za siebie, tam, gdzie przed chwilą odprawiła klacz. Nie, teraz musiała grać pewnie. Ani cienia zawahania.
— Cóż… Tym razem będziesz musiał zrobić wyjątek — powiedziała uśmiechając się zawadiacko. Milczeli wyczekująco. Fiore przeszła pomiędzy nimi potrącając lekko czarnego ramieniem i podeszła do jeziora. — Innym sposobem na upiora jest rytuał, który odtwarza jego krzywdę, zastępując ją czymś innym, przeciwnym — powiedziała głośniej, stojąc do nich tyłem. — Jeśli zadaliście jej ból, odkupieniem będzie… przyjemność — odwróciła się do nich powoli i uśmiechnęła czarująco. Wszyscy poza czarnym przełknęli głośno ślinę. On stał niewzruszony.
— Tak po prostu? — zapytał wyraźnie pokazując, że nie daje wiary w jej słowa.
— Nie po prostu, idioto! — wysyczała. — Po prostu to by było, gdyby wylazła z tego jeziora, a ty byś ładnie przeprosił i zapytał, czy jeśli się jeszcze gniewa, to może dałaby się udobruchać bliskim spotkaniem z twoim językiem! — Fiore westchnęła teatralnie i popatrzyła na niego jak na głupka. Miała wrażenie, że trochę pomogło, bo zamyślił się i nie patrzył już na nią tak nieufnie.
— No to jak? — zapytał i skrzyżował ręce na piersi.
— Rozpalcie ognisko — nakazała, usiadła przy brzegu i zaczęła ściągać buty i onuce. Chłopaki chwilę się ociągali, ale zabrali się do rzeczy.

***

Gdy dziewucha ich chłopaków powiodła nad jezioro, to Stefko zwołał u siebie zgromadzenie wsi. Naradzali się dłuższą chwilę, bo zdania były mocno podzielone. Jedni w dziewuchę wierzyli, inni nie. Jedni już byli gotowi na nią iść, inni starali się studzić emocje. Dyskusja zrobiła się burzliwa, ale doszli w końcu do konsensusu, że trzeba iść i sprawdzić choć. W krzakach mogą się przyczaić i jak będzie potrzeba to będą w gotowości. Przepili gorzałki dla ugody i trochę dla animuszu. Stefko poderwał się od stołu i już wypadał na podwórze. I jak tylko otworzył drzwi zobaczył tego padalca. Stał z mieczem pośrodku placyku. Nie sam. Stefko zamarł. Przed wiedźmakiem, z szyją tuż przy mieczu stał jego najmłodszy syn Januszek. Zasmarkany, zapłakany, bosy. Stefko powstrzymał chłopów napierających na jego plecy.

Wiedźmak uśmiechnął się parszywie. Kazał im wyleźć z chałupy i wszystkich ze wsi na placyk zwołać. A potem nakazał im wleźć grzecznie do starej, opuszczonej ziemianki, w której trzymali część zapasów, bo pełniła rolę piwniczki. Wieś szczególnie ludna nie była, ale stłoczyli się tak, że ledwo można było palcem ruszyć. Na koniec drzwi zaryglował i zostawił. Zrobił to tak skutecznie, że nijak nie byli w stanie wydostać się na zewnątrz. Sprawy nie ułatwiał fakt, że ciasno było jak rybom w sieci. Ani drzwi rozwalić, bo i rozpędu nie ma jak osiągnąć. A i trudno się przez dach przebić. Bo ziemianka solidna. Wkrótce zacznie im się kończyć powietrze.

***

Nad jeziorem płonęło małe ognisko. Fiore nakazała im się wycofać o kilka kroków, kucnęła przy ogniu, bokiem do nich tak, by widzieli co robi. Pogrzebała w skórzanej torbie i wyciągnęła z niej małe zawiniątko. Rozłożyła je na ziemi i zebrała dłonią garść czegoś suszonego, co zasyczało w ogniu i wzbiło słup iskier. W powietrzu dało się poczuć intensywny, przyjemny zapach. Fiore wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem i rzuciła w ogień turkusową chustkę, którą przed chwilą wyciągnęła z kieszeni. Podniosła do góry torbę zielarki i kierując ją w stronę jeziora zakrzyknęła kilka zaimprowizowanych sentencji z używanego tylko przez uczonych medyków języka, którego kazano jej się uczyć, mimo jej protestów, że przecież w życiu jej się to nie przyda.
— Gluteus maximus! — zakrzyknęła. — Piriforrrrmissss! — zasyczała. — Plantar fascia, anterior cruciae ligamentum! Patella i biceps femoris! Iliopsoas i psoas majorrrr! – zawarczała na koniec i zadowolona z efektu odłożyła torbę na ziemię. Wzięła jeszcze jedną dużą garść jakichś ziół i cisnęła je w ogień. Zasyczały i nadymiły okropnie przenikając powietrze zapachem, który chłopakom dziwnie przypomniał jak nieprzyjemne jest ugryzienie wszy.

Księżniczka podeszła do jeziora, obmyła w nim dłonie i odwróciła się do nich. Wyprostowała się i powolutku zaczęła rozpięła kurtkę. Rzuciła ją na ziemię i zaczęła rozpinać koszulę. Śledzili każdy ruch jej dłoni i powoli otwierali usta. Zsunęła koszulę z ramion. Odprowadzili jej jasny materiał wzrokiem, gdy opadała na ziemię. Rozwiązała długi pas tkaniny, którego używała do podtrzymywania biustu, by nie trząsł się, gdy biegała. Wgapili się w jej sutki i teraz nawet czarny przełknął ślinę.
— Na co czekacie? — zaśmiała się. — Rozbierajcie się… — powiedziała to zmysłowo i położyła dłoń na sznurowaniu spodni. Rozwiązała je sprawnym ruchem i powoli, pozwalając im ponapawać się wyłaniającym się spod brązowej, miękkiej skóry, widokiem. Prostując się na powrót przesunęła dłonią między udami i złowiła lekkie drżenie szczęki czarnego. — Jeśli zadaliście jej ból, odkupieniem będzie… przyjemność — powtórzyła i uśmiechnęła się mrużąc oczy. Głaskała się po brzuchu i przypatrywała im. Blady odwrócił wzrok. Rudy się zaślinił, blondyn zaczął zdejmować portki, a czarny podszedł bliżej. — Potrafisz dać kobiecie przyjemność? — spojrzała mu prosto w oczy. W powietrzu wciąż unosił się dym. Był gryzący, ale i przyjemny. Chłopaki oddychali intensywnie. Coś małego i zdecydowanego próbowało się wydostać z ich spodni. — Co jest — rzuciła zaczepnie. — Nie lubisz chętnych kobiet?

Rozejrzał się dookoła i zasłuchał przez chwilę. Słyszał jednak tylko pykający cicho ogień i oddechy swoich kolegów. Postąpił do przodu, dał krok nad ogniskiem i złapał ją mocno w talii, przyciągając do siebie. Poczuła coś twardego na wysokości swojego żołądka. Zadrżała. Był silny. Cholernie silny. Uniósł ją bez problemu i drugą ręką chwycił ją za włosy, zbliżył usta do jej twarzy.
— Bardziej podnieca mnie ich strach — poczuła jego cuchnący kapustą oddech i stęknęła z wysiłku. Próbowała się wyswobodzić, ale nieszczególnie mogła się ruszyć.
— Ej, Honza, zostaw ją. Próbuje nam pomóc — wyjąkał cicho i niepewnie blady.
— Honza, weź… Może być fajnie — usłyszała błagalny głos blondyna. Rudy zakasłał niepewnie.
— Mój strach nie przepędzi twojej upiorzycy! — wycedziła mu w twarz. Szukała jakiegoś oparcia dla nóg.

Rudemu do wtóru uderzył blady, po chwili kaszlem zanosił się też burak. Wśród kaszlu usłyszała jakby coś opadało na kolana. Któryś z chłopaków próbował coś powiedzieć, ale atak kaszlu nie ustawał.
— Rozgryzłem cię, suko — wysyczał wpatrując się w jej twarz z rozbawieniem. — Chcesz nam pomóc, co?

Fiore już celowała zgrabny cios w jego krocze, które znalazło się właśnie na odpowiedniej linii strzału, gdy opuścił ją gwałtownie i pchnął w kierunku ogniska. Trzymając ją mocno za włosy zgiął ją brutalnie. Zakrztusiła się dymem.
— Myślisz, że nie umiem wstrzymywać powietrza? — jego głos przerażał Fiore. Zaczynało jej się kręcić w głowie. Musi coś zrobić, natychmiast, zanim straci przytomność.

Szarpnął ją mocno do tyłu, złapała świeże powietrze jak ryba. Kątem oka zauważyła, że reszta chłopaków już się nie porusza.
— To jak, zabawimy się? Wybacz, chłopaki nie pomogą. Ale mnie poczujesz za trzech, obiecuję — wyszczerzył się do niej paskudnie. Pchnął ją na ziemię z takim impetem, że się po niej potoczyła. W głowie miała trąbę powietrzną. Zobaczyła, że idzie ku niej rozsznurowując spodnie. Przetoczyła się z trudem łapiąc powietrze, zanosząc się od kaszlu wstała wspierając o drzewo. Trudno było jej już pojąć gdzie jest góra, gdzie dół. Jednym susem znalazł się przy niej i znowu złapał ją za włosy, oparł ją o drzewo. Mocował się jeszcze ze spodniami, a ponieważ coś się poplątało zerknął w dół. Fiore wykorzystała ten moment by wyprowadzić cios w jego gębę i choć trafiła śpiewająco, poczuła bardzo silny ból w ręce. Zaklęła brzydko. Teraz wielkolud wkurzył się nie na żarty. Złapał ją za szyję. Próbowała kopać, ale nie mogła trafić go sensownie w krocze. Szarpała dłońmi jego twarz, rwała mu z głowy włosy, ale traciła już siły i świadomość. Przywarł do niej i jedną ręką namacał jej krocze. W absolutnym akcie desperacji, wykorzystując to, że odsłonił się trochę, zrobiła ostatnią rzecz, na jaką miała siłę, i która przyszła jej do głowy.
Wbiła mu palec w oko.
Tak głęboko, jak tylko zdołała.
Poczuła jeszcze tylko twarde zderzenie z ziemią, która pospieszyła jej na spotkanie.

***

Coś głośno stuknęło w drzwi. Rozległ się chrobot jakby ktoś przesuwał coś ciężkiego. Po chwili do ziemianki wpadło trochę światła i świeżego powietrza. A potem w szparze zabłyszczało jasne oko Januszka.

Wiedźmak związał chłopakowi ręce i zostawił gdzieś przy drodze. A że dziecina niegłupi to i drogę odnalazł i ręce o kosę oswobodził i drzwi od zewnątrz odblokował. Porwał go Stefko w objęcia i czuprynę na łbie wytarmosił. Duma go rozpierała i nie przeszkadzało mu nawet, że januszkowe portki intensywnie pachniały moczem. Radość z wydostania się na zewnątrz szybko ustąpiła wściekłości na wiedźmaka i dziewkę. Coś tu było grubo nie tak.

Opętani furią rozbiegli się po wsi widły szykować. Ale okazało się, że skurwiel zadał sobie jeszcze trud żeby widełki znaleźć i gdzieś im schować. Złapali za co dali radę i zgromadzili się na placyku. Jeden z motyką, inny z kijem, jeszcze inny z miotłą. Kij ani miotła, ani po prawdzie grabie, ani motyka groźnie nie wyglądały. Najpierw zgodzili się, że może trzeba będzie tylko z daleka postraszyć. Ale gdy stara Maciejowa cała zatrzęsła się od rechotu na ich widok i przestać coś nie mogła, stwierdzili, że jednak widełek trzeba poszukać.

Szukali i szukali, a słońce opadło już niebezpiecznie nisko. I w końcu dzieciaki znalazły je w starej szopie grożącej zawaleniem. Złapali widły w garść i pospieszyli do lasu.

Ciąg dalszy nastąpi…

Jeśli spodobał Ci się ten fragment – przeczytaj całość.

Może Ci przypaść do gust również opowiadanie “Pół królestwa”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *