Wspominki z dzieciństwa

O zabawach, jakie mogą przyjść małemu człowiekowi do głowy, gdy ktoś spuści wodę z rzeki, świecie zza lustra, tajemnych przejściach, szafie, w której mieszkał Freddy Krueger i o tym, co smacznego kryje się pod nazwą “radocha”.

Zwykle w okolicach świąt zbiera mi się na wspominki. Pisałam już o ubieraniu choinki ze schodów i kocie Nuklearniku, którego odwieczne mission impossible polegało na dzikich próbach przewrócenia jej, co byłoby mu się pewnie udało, gdyby nie to, że nasza choinka zawsze była na dwa piętra i zwyczajnie nie dało się tego zrobić. Ale dziś, choć motywowana wspomnieniami świątecznymi, postanowiłam przywołać kilka zupełnie innych scenek.

Singer

Jedno z moich najdawniejszych wspomnień z dzieciństwa wiąże się z maszyną Singera. Moi rodzice szyli cholewki i w jednym z pokoi w domu w Legionowie stały te cuda. Drewniany blat, fikuśnie zdobione nogi, “huśtawka”, która wprawiała w ruch koło napędzające maszynę. Ależ one były piękne! Czarne, błyszczące i zdobione. Mam do nich słabość i chciałabym kiedyś mieć taką maszynę (i miejsce na nią). Lubiłam siedzieć i bujać tą “huśtawką” patrząc jak kręci się koło. Zdołałam również kiedyś podstawić palec pod igłę i opuścić ją na dół boleśnie się raniąc. Kropla krwi, która wypłynęła z mojego palca również była efektowna wizualnie. I bolało to pieruńsko, bo maszyna dziobnęła mnie bezpardonowo i bezdusznie, jak to maszyny mają w zwyczaju. I nie pytajcie skąd mi przyszło do głowy podkładać pod nią palec i zakręcić napędzającym ją kołem. Dziś myślę o tamtym swoim dziecięcym umyśle jak o kocie, który wędrował swoimi kocimi ścieżkami.

Narew

Masę wspomnień mam znad Narwii, nad którą jeździliśmy z przyczepami, namiotami i przystawką do przyczepy, pod którą urządzona była polowa kuchnia. Nie jestem pewna czy tak było w istocie, ale zdaje mi się, że jeździliśmy tam na całe wakacje. Była nas tam cała gromada – ciocie, wujkowie, kuzyni, jedni dojeżdżali, inni wyjeżdżali. Były ogniska i kąpanie się w rzece. Lecieliśmy nad nią z samego rana, bo wtedy był “odpływ” i odsłaniał się duży fragment jej dna. Jego część pokrywał poprzerastany jakąś roślinnością muł, który dawało się odrywać od podłoża w postaci dużych placków, jak mech w lesie. Taki zielony dywanik, śliski pod stopami i trochę podśmiardujący. Dziś pewnie bym się go bardzo brzydziła, ale wtedy z pasją odrywałam kolejne kawały, starając się by się nie porwały i zanosiłam je na brzeg, gdzie zorganizowałam sobie… sklep mięsny. Te placki były dorodnymi antrykotami, szpondrami, karkówkami i łatami. Przeżywałam wtedy osobliwą fascynację słowem “deko”. I wszystkie moje wyobrażone klientki kupowały ode mnie to mięso w dekagramach. 

Biegałam pod odsłoniętym dnie rzeki i fascynowałam się tym odkrytym światem. Jeździliśmy nad Narew poniżej zapory w Dębem i te odpływy i przypływy były związane z jej działaniem. Czułam się jakbym była świadkiem odkrycia jakiejś tajemnicy. Uwielbiałam widok odsłoniętych riplemarków, grzbiecików, które powstawały na dnie rzeki. Przypominały malutkie wydmy i też były inspiracją do zabaw. Najlepsze jednak były kałuże w zagłębieniach, bo w ciągu dnia woda w nich nagrzewała się i zamieniały się w przyjemne do kąpieli baseny. Wskakiwaliśmy w nie z rozpędu rozbryzgując wodę na boki. Później, już dobrze po południu, gdy w wody w rzece zaczynało przybywać, trzeba było wracać. Ale nie było to szczególnie przykre, bo życie obozowe też było fajne. Dorośli gnietli truskawki z cukrem i śmietaną, co moja kuzynka Roksana ochrzciła “radochą”. Nawet obieranie ziemniaków było fajne w tej polowej kuchni. A najfajniejsze było spanie w przyczepie. To była biała przyczepa Niewiadów z kuchenką, zlewem, siedziskami i składanym stolikiem, a nade wszystko z mroczną szafą, która nosiła ślady jakiegoś dawnego mikro pożaru. Trochę się tej szafy bałam, bo myślałam, że może mieszkać w niej Freddy Krueger.

Przyczepa

Czasem, gdy moja siostra zapraszała na noc koleżanki to szły na podwórko spać w tej przyczepie. Strasznie im zazdrościłam i bardzo się garnęłam żeby iść tam z nimi. Oczywiście one były już nastolatkami ze swoimi nastolatkowymi sprawami, więc byłam im tam potrzebna jak sitko pingwinowi. Czasem mogłam iść do nich na trochę, ale potem mnie przekurzały, więc przychodziłam do domu i bawiłam się w to, że jestem w tej przyczepie. Robiłam sobie np. skryjówę z dwóch krzeseł i koca. Albo odsuwałam swoją rozkładaną sofę od ściany i mocowałam koc do niej i kaloryfera. Znosiłam tam różne rzeczy i przeżywałam swoje małe przygody. Lubiłam tajemniczość, jaką niosły ze sobą nietypowe rzeczy. Przyczepa właśnie, piwnica, w której urządzona była osobna kuchnia i łazienka, kotłownia, w której włączał się mroczny piec i w kartonach mieszkały nasze bombki muchomorki, wnętrze szafy, za którym wiedziałam, że są zamknięte drzwi oddzielające dom od sklepu. Te drzwi w ogóle były jedne z najbardziej tajemniczych miejsc naszego domu. Bo zanim zaczęły wieść do szafy, wiodły do przebieralni w sklepie cioci, w którym sprzedawała ubrania.

Lustro

Najbardziej tajemnicze było jednak lustro w łazience. Jak na tamte czasy bardzo oryginalne, okrągłe i duże, a w dodatku ruchome. Powiedziałam kiedyś kuzynce, że ciekawa jestem kto tam mieszka w tamtym świecie za lustrem. I ona powiedziała, że wie i zna tego kogoś. Może nawet zawołać, ale muszę wyjść z łazienki i nie podglądać. Okazało się, że za lustrem żyją ludzie w turbanach i szlafrokach. Tak mi się ta zabawa spodobała, że postać zza lustra musiała przychodzić do mnie za każdym razem, gdy odwiedzała nas kuzynka i opowiadać o tym jak inaczej wygląda tam życie. I chyba obu nam całkiem się to podobało. Obie mogłyśmy spuścić naszą fantazję ze smyczy. I za każdym razem robiło mi się bardzo smutno, gdy mówiła, że już musi iść. Jakbym naprawdę się z kimś rozstawała. 

***

I jak mnie takie wspominki nachodzą to sobie myślę, że fajnie było być dzieckiem. Mimo że dzieci pod wieloma względami nie mają lekko i przejmują się straszliwie różnymi rzeczami, boją się, przeżywają swoje dziecięce dramaty, to jednak odbierają ten świat bardzo intensywnie i potrafią dodać do niego tak dużo magii. Do zwykłego lustra, koca, kawałka mułu. Wiedzą dobrze jak smakuje piach i jak to jest jeszcze wiele godzin po zabawie mieć go we włosach. Potrafią się bardzo cieszyć z truskawek ugniecionych z cukrem, wymyślić sobie te rzeczy, które chcą mieć a nie mają. I, że to może być takie prawdziwe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *