Motywacja czyli co nas pcha do przodu? O popędach, nagrodach i ciekawości

Dlaczego robimy to, co robimy? Z powodu instynktów, nieświadomych popędów, za nagrody z czystej ciekawości czy porywu serca?

Rozmaite teorie psychologiczne podchodzą do tego, co popycha nas do działania, od różnych stron. Zresztą, w motywacji nie chodzi tylko o to dlaczego podejmujemy jakieś działanie, ale również dlaczego je kontynuujemy albo przerywamy. Dziś opowiem o tych różnych stronach podchodzenia do tego jeża. Będzie o gołębiach grających w ping-ponga, psach, które każdy pamięta, o tym dlaczego czasem z zapałem rozwiązujemy problemy przyjaciółki, a nie swoje i o piramidzie, która okazała się nie być piramidą.

Teoria psychodynamiczna

Ta wydaje mi się być pod tym względem najbardziej tajemnicza, mroczna i baśniowa. Wyrosła na założeniach Freuda o nieświadomości, popędach i wewnętrznym rozdarciu. Zakłada, że nasze motywacje są nieświadome. Pamiętacie id, ego i superego? Id sterowane jest biologią, pragnieniem przyjemności i chce natychmiastowego ich zaspokojenia. W nosie ma logikę, reguły zasady, obowiązki, operuje w sferze fantazji i wyobrażeń. Superego to strażnik, który pilnuje reguł i zasad. Wie czego nie można, czego się nie powinno, co jest w złym tonie. Może być bardzo surowe. Pomiędzy nimi jest ego, które musi to wszystko jakoś pogodzić. Id, ego i superego są według tej teorii częściami naszej osobowości. Nie są jakimiś zewnętrznymi gosteczkami, którzy mogą się poprztykać, odwrócić na pięcie i rozejść. Mieszkają w jednym domu i są na siebie skazani. Nie ma szans żeby nie powstawały tarcia. Id jest motorem, superego jest hamulcowym. Ponieważ funkcjonujemy w społeczeństwie potrzebujemy superego żeby id nie mogło hulać bez opamiętania zaspokajając wszystkie swoje podniety. I tacy wewnętrznie skonfliktowani i niemogący zaspokajać swoich potrzeb wprost, spychamy je do nieświadomości i próbujemy wyrażać w bardziej akceptowalny sposób, np. angażując się w coś zastępczo. Niezaspokojony popęd seksualny (popęd życia albo destrukcyjny, popęd śmierci, który też się w tej teorii pojawia) rozładowujemy angażując się na przykład w pracę lub hobby. Koncepcja jest trochę zawiła i wyjaśni nam, że np. angażujemy się w coś z wielką siłą (np. w problemy małżeńskie swojej przyjaciółki albo konflikt z szefem) bo nie możemy skupić się na rozwiązywaniu własnych problemów, które spychamy głęboko do nieświadomości bo są zbyt trudne. [Na marginesie – dawno już minęły czasy, w których kobietom insynuowano, że podejmują jakieś waleczne działania z zazdrości o członek, ale było i tak]. Oczywiście skoro nasze motywy są nieświadome, to gdy ktoś będzie nam je sugerował, to my zaprzeczymy. A on i tak będzie uważał, że tak jest, tylko tak głęboko spychamy to do nieświadomości. Teoria ta, zwłaszcza w “rękach” kogoś, kto lubi się doszukiwać i trzymać swoich wyobrażeń może być niebezpieczna. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że można komuś zaszczepić sztuczne wspomnienia i to nawet całkiem traumatyczne. Podobno dobry specjalista potrafi takie sytuacje zauważyć i nie przykleja nam takich łatek pochopnie, ale… cóż, nie jest to chyba teoria dla sceptyków.

Teoria behawioralna

Pamiętacie psy Pawłowa? Kto nie pamięta. Możliwe jednak, że nie oglądaliście na Youtube.com eksperymentów ze szczurkami Skinnera, kotami Thorndike’a albo… gołębi grających w ping-ponga. To teoria oparta na bodźcach, reakcjach, warunkowaniu, nagrodach i karach. Sceptycy zaufają jej znacznie chętniej bo jest mierzalna i znacznie bardziej konkretna od pozostałych. Według tej teorii siłami, które nas motywują są popędy i pobudki. Te pierwsze związane są z pragnieniami by coś pozyskać (np. pokarm), albo czegoś uniknąć (np. kary). Szukamy jedzenia, bo jesteśmy głodni, szukamy samiczki lub samczyka żeby zaspokoić potrzebę… hm… powiedzmy, że tę najprostszą – kopulacji. Choć to tylko dla uproszczenia. Pobudka z kolei to coś, co nas zaspokaja. Jedzonko, orgazm. Zresztą, nie musi nas zaspokajać w pełni, może tylko zmniejszać ciśnienie. Pobudkę można również nazwać kusicielką uruchamiająca popęd. Obie te teorie wskazują wyraźnie na czynniki biologiczne, choć druga w znacznie uproszczony sposób, nie wchodząc w skomplikowane wewnętrzne zależności. Choć nie ma tu superego, to jest system nagród i kar. A za nim idą wzmocnienia albo chęć unikania. Społeczeństwo nas nagradza, więc robimy rzeczy bardziej aprobowane, te, za które jesteśmy głaskani, a te, za które jesteśmy karani… no właśnie – albo robić przestajemy albo robimy je w ukryciu.

Teoria humanistyczna

Dodaje brakujący element do biologicznego, instynktownego sterowania naszymi działaniami. Pamiętacie Maslowa i jego piramidę? Choć sama jej piramidowość i konieczność zaspokajania niższych pięter by zaspokajać potrzeby wyższe była wielokrotnie kwestionowana, krytykowana i powstały ciekawsze propozycje nie wskazujące sztywnych hierarchii, to teoria ta zwróciła uwagę na potrzeby wzrostu. Te z niższych pięter nazywa się czasem potrzebami niedoboru. Bo coś musimy “załatać” żeby dobrze funkcjonować. A te wyższe to właśnie coś z biologicznego punktu widzenia niekoniecznie niezbędnego. Widzieliście filmiki z ptakami, które ślizgają się na zaśnieżonym dachu, podlatują i zjeżdżają jeszcze raz wyraźnie mając z tego dobrą zabawę? Nie tylko dzieci w zwierzęcym świecie chcą się bawić. Nurt humanistyczny wskazuje na potrzebę rozwoju, pragnienia estetyczne, twórcze, obcowania z czymś mistycznym, pociąg do realizowania swojego potencjału. Pisania wierszyków, tworzenia gier komputerowych i grania w nie. Komputery upowszechniły się właśnie dzięki takim niepoważnym rzeczom (przeczytajcie sobie historię gry Pong!).

Teoria poznawcza

Tu pojawia się motyw mniej biologiczny, którym psychodynamiczne ani behawioralne podejście nie zaprzątało sobie głowy. Mianowicie – potrzeba poszukiwania informacji i stymulacji. Eksplorujemy otoczenie nie tylko w poszukiwaniu samczyków i samiczek oraz jedzonka. Jesteśmy również… ciekawscy. Nie tylko my, tak samo mają szczurki, psy, koty, gołębie, wszelakie zbadane (i zapewne niezbadane) pod tym względem stworzenia. Chcemy rozumieć otaczającą nas rzeczywistość. Z różnych powodów. Między innymi dlatego, że gdy ją poznajemy i wyrabiamy sobie o niej zdanie, staje się bezpieczniejsza. Wiemy czego się spodziewać.

***

Kolejno nadchodzące koncepcje wskazywały, że motywacja jest związana z całym szeregiem zjawisk i zaspokajania potrzeb, od tych bardzo biologicznych, do tych całkiem niezrozumiałych z biologicznego punktu widzenia. Jedne teorie stawiają bardziej na siły zewnętrzne, nieszczególnie zależne od naszej woli, inne teorie – na siły wewnętrzne, przypisując nam większą sprawczość i odpowiedzialność za własne życie.

Drive i smaczki

Pod tym jednym słowem kryje się tak wiele. Lubimy myśleć o niej w prosty sposób – na przykład motywacja wewnętrzna to ta “lepsza”, zewnętrzna to ta “gorsza”. Jakby nie nasza. Bardziej zależna od głasków, innych ludzi, smakołyków, pieniędzy, uznania, szacunku (albo braku tychże). Na wewnętrznej zajedzie się dalej, bo nikt jej nam nie może zabrać. Bo płynie z wnętrza i ci, którzy ją mają są wielkimi wygranymi, a którzy jej nie mają – przegrywają. Były nawet liczne badania nad tym jak można zepsuć motywację wewnętrzną dając komuś nagrody za coś, co i tak wykonywał z chęcią. Potem, po tym jak już się tymi nagrodami nacieszy i do nich przyzwyczai, nie ma już ochoty robić tej samej czynności za friko. I ta teoria groziłaby palcem tym, którzy chcą żyć ze swojego hobby i brać kasę za coś, co gra im w duszy. Czy jest prawdziwa dla każdego? Trudno orzec. Może znaczenie ma to czy za tę swoją pracę hobby bierze pieniądze do własnej ręki czy nie? Nie wiem. Trzeba by zapytać parę szczerych osób, które żyją ze swojego hobby (albo żyły i przestały – mieć pracę hobby, a nie żyć) i poprosić by powiedziały na uszko jak u nich wygląda. A jak to z tą motywacją wewnętrzną i zewnętrzną jest? Czy to coś, co mamy rzeczywiście dane? Ta wewnętrzna to nasz drive. Jest jak odnawialne źródło energii. Robienie czegoś daje nam przyjemność, więc chcemy robić tego więcej. Ale z tą motywacją wewnętrzną bywa chyba czasem tak, jak z talentem, określanym jako wrodzoną zdolność do czegoś. Dla jednych jest taki tajemniczy i dany w genach, a inni mówią, że daleko to on nie zajedzie bez talentu do ciężkiej pracy przy okazji. Są oczywiście ludzie, którzy z nie do końca poznanych powodów sklejają przez 15 lat model samolotu z zapałek. Nie robią tego żeby ktoś o nich nakręcił 9-minutowy filmik na YouTube. Ale takich przypadków nie ma szczególnie wiele, bo w takiej osobowości musi się znaleźć jeszcze duża sumienność, dokładność, precyzja i raczej niska potrzeba stymulacji, niewielki poziom ekstrawersji czy poszukiwania doznań.

Cztery tendencje

Wielu innych za to podpala się do czegoś, a potem ich zapał gaśnie na jakiś czas. W efekcie nie robią tego, co by chcieli, choć niby jakiś pociąg w nich jest. Ciekawą propozycję wyjaśnienia tego zagadnienia znalazłam w nieszczególnie naukowej książce pani Gretchen Rubin “4 tendencje”. Zwykle gdy ktoś proponuje podział na 4 typy osobowości, to jest on bardzo uproszczony i trzeba się z tym pogodzić. Gretchen zwróciła uwagę na jedną rzecz, która wydała mi się ciekawa. Odwołała się do przykładu znajomej, która mówiła jej, że nie umie się dziś zmotywować do biegania, które tak kiedyś lubiła. I że przecież kiedyś to było takie naturalne! Trenowała dużo i chętnie. A teraz totalnie jej to nie wychodzi, choć bardzo by chciała do tego wrócić. Gretchen, dla której bieganie ani robienie pięciu milionów innych rzeczy, żadnym problemem nie jest, zaczęła przemyśliwać to zjawisko. I wpadła na swoją osobistą eurekę. Znajoma miała drive do biegania, bo to było w czasach studiów! Należała do drużyny biegowej i to ją nakręcało. Poniekąd – nie robiła tego dla siebie, tylko dla teamu. Zabrzmiało mi to znajomo. Wielu ludzi robi fajne rzeczy, gdy ma ekipę, a samemu to już nie to samo. Zatem Gretchen uznała, że to, co nas różni to podejście do oczekiwań zewnętrznych i wewnętrznych. Cztery tendencje naszych zachowań są odpowiedzią na te oczekiwania. Prymus to ten, który chętnie realizuje oba rodzaje. Obowiązkowy – wykona salto na rzęsach żeby sprostać oczekiwaniom innych, ale gdy przyjdzie do spełnienia swoich, to już mu się nie będzie chciało. A, kiedy indziej. Może jutro. Sceptyk odwrotnie – kwestionuje, a żeby spełnić jakieś oczekiwania musi być do nich przekonany, więc muszą być jego osobistymi. Jest i Buntownik, któremu nikt nie będzie mówił co ma robić. On sam też sobie nie będzie. Nie będę się rozwodzić nad tą typologią, bo gdy już próbuje się poczytać więcej i na głębszym poziomie się gdzieś wpasować, to wiele w niej luk. Ale założenia bardzo intrygujące – zwłaszcza to, o robieniu czegoś dla siebie i innych. I tu się właśnie pojawia ta motywacja zewnętrzna. Czy np. robienie czegoś dla kogoś albo z kimś albo jeszcze żeby zasłużyć na nagrodę jest gorsze? Z pewnością może generować więcej problemów i bardziej uzależniać nas od innych. Od ich pochwał, ocen, od smaczków, głaskania za uszkiem. Albo tego, że jak nie znajdą czasu żeby robić coś z nami, to sami nie pójdziemy. Może mamy po prostu wewnętrzną motywację do czegoś innego? Na przykład do głasków, czyli tej nagrody, a nie samego biegania czy jakiejkolwiek innej czynności? Do spędzania z kimś czasu? Może drive jest gdzie indziej. Może niekoniecznie taki “zdrowy” ale nasz?

Motywacja przychodzi

W innej też nieszczególnie naukowej książce “Mit motywacji” Jeff Haden (bardzo śmiały i wygadany autor poczytnego bloga i ghostwriter) mówi żeby porzucić to wątłe wyobrażenie o motywacji wewnętrznej jako nieodgadnionej sile, którą niektórzy po prostu mają. Według niego motywacja to nie jest żaden naturalny ogień, który mają wybrańcy. Twierdzi, że motywacja rośnie w miarę jak coś robimy. Widzimy postępy i to nas nakręca. Chcesz napisać książkę, to zacznij pisać. Jak zobaczysz, że napisałeś już kilka stron to cię zmotywuje do dalszego działania. Siadaj codziennie i pisz przez pół godziny albo założoną liczbę stron. I tyle. W końcu staniesz się w tym lepszy i będzie ci to przychodziło z większą łatwością. No i wyrobisz sobie nawyk. Oczywiście, Jeff nie bierze pod uwagę wielu różnic, z powodu których niektórzy z nas nie zdołają zrealizować podejścia, które jemu przychodzi z lekkością. Z powodu różnic indywidualnych, perfekcjonizmu, lęków, gubienia się w szczegółach lub innych wartościach albo jeszcze czegoś innego. Zostając jeszcze na chwilkę w temacie wewnętrznej i zewnętrznej motywacji, trudno tu nie wmieszać wątku poczucia umiejscowienia kontroli. Ale pozwólcie, że o tym szybciutko! Stworzył ją Julian Rotter, który rzekł, że osoby o wewnętrznym umiejscowieniu kontroli mają przekonanie, że ich życiem i ważnymi zdarzeniami sterują one same. To od ich wysiłku, pracy, osobistego wpływu zależy to, co ważnego przydarza się im w życiu. A te o zewnętrznym umiejscowieniu kontroli czują z kolei, że ich życiem sterują czynniki niezależne od ich świadomego, celowego i zamierzonego wpływu – los, przeznaczenie, nieświadomość, choroba, odrobina szczęścia albo pech. Mamy zatem dwa odmienne typy reagowania na rzeczywistość, jeden bardziej tworzący ją wokół siebie, modelujący, a drugi przyjmujący to, co przyjdzie. To jest jedna z wielu rzeczy, które powodują, że nie każdy będzie miał tak, jak ma Jeff Haden. Że weźmie się i zrobi. To też pokazuje dlaczego jedni będą w stanie łatwiej odnaleźć w sobie chęć i wiarę, że coś będą w stanie osiągnąć, a inni będą potrzebowali zewnętrznego kopa.

Motywacja do unikania

Warto w tych rozmyślaniach zwrócić uwagę na to, że te siły, jak to siły, mogą mieć różny zwrot. Coś może nas przyciągać albo odpychać. Możemy mieć motywację by do czegoś dążyć albo czegoś unikać. Na przykład problemów, ocen, konfrontacji, nieprzyjemności, odpowiedzialności. To bardzo zdrowe, zachowawcze podejście, ale czasem może być podstawianiem sobie samemu nogi. Możemy czegoś unikać, bo jawi nam się jako zbyt trudne, bo boimy się, że nie wyjdzie tak, jak byśmy chcieli, a nawet dlatego, że boimy się osiągnąć sukces. Możemy unikać bo mamy fobię – na przykład społeczną. Ktoś taki nadłoży drogi byle tylko nie musieć iść ruchliwą ulicą albo będzie jeździł rowerem, bo jazda pociągiem, autobusem czy metrem są lata świetlne od jego strefy komfortu. Ludzie, którzy bardzo chcą czegoś uniknąć też muszą się solidnie napracować. Czasem silna motywacja do pracy albo sportu bierze się bardziej z chęci ucieczki od czegoś, zabiegania problemów, nie dania sobie czasu i przestrzeni na spotkanie ze swoimi emocjami czy niewygodnymi myślami. I na takim paliwie też da się daleko zajechać. No i znowu, na koniec, zapachniało trochę Freudem. “Rozgadałam” i nie opowiedziałam o mojej ulubionej koncepcji sił napędowych Eduarda Sprangera… Cóż, będzie jeszcze okazja. Do “usłyszenia”.

Trackbacks & Pings

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *