O niejawnej wiedzy emocjonalnej i przepustce na wolność

Dlaczego wiedzieć nie znaczy umieć coś zrobić z problemem, który nas gryzie jak wściekłe pchły? Dlaczego z zewnątrz wszystko łatwiej zobaczyć i poradzić komuś niż potem odnieść to do siebie? Niewidzialną nogę może nam podstawiać nasza głęboka wiedza emocjonalna. Co to takiego? 

Problemy, które nas gryzą

Wyobraźcie sobie obszerne archiwum, w którym mielibyście umieścić opisane doświadczenia ze swojego życia. Trzeba by na to wynająć kawał hali, wstawić dużo regałów i pudeł. Ale jeśli ktokolwiek miałby z tego jeszcze choć raz w życiu skorzystać z większym prawdopodobieństwem niż z typowej pracy magisterskiej, to trzeba by to było jeszcze bardzo dobrze skatalogować, powydzielać jakieś regiony ważniejsze i mniej ważne, stworzyć jakiś system odgrzebywania tych informacji. Dobra, możecie już teraz zapytać – no ale po co w ogóle mamy to sobie wyobrażać. Oczywiście ta sporych rozmiarów hala to analogia dla naszych mózgów, które przechowują mnóstwo informacji i wspomnień. Niektóre są od czapy ale śmieszne albo przykleiły się do łba z niewiadomych powodów, inne są tak klarowne, że niemal możemy poczuć ich smak i zapach, włosy nam się jeżą albo na samo wspomnienie chcemy wiać na antypody by rozpocząć życie jako koza. Mózg zbiera te wspomnienia i doświadczenia nie tylko po to żebyśmy mogli je opowiedzieć wnukom przy kominku, z kolanami przykrytymi kotem. Zbieranie tych doświadczeń powoduje, że możemy rozpoznać podobne sytuacje, które zadzieją się w przyszłości. Ba, nawet gdy wyniuchamy tylko cień szansy, że mogą się zadziać. A teraz dokleimy sobie do tego jeszcze jeden element, który sprawi, że będzie można znacznie łatwiej sięgnąć po odpowiednią szufladkę. Emocje. 

Emocjonalne archiwum doświadczeń

Choć nie zawsze mają dobry PR, emocje są reakcjami naszego układu nerwowego na przeróżne sytuacje. Spotykasz faceta w spodniach z paskami po bokach i ogolonego na łyso, który chce od Ciebie piątkę albo telefon. Typ zdaje się być dwa razy większy od Ciebie nawet jeśli jest o parę centymetrów niższy. Ze spotkania wychodzisz lżejszy o portfel i komórkę (ach, parszywe stereotypy!). I z trochę trzęsącymi się kolanami. Za parę lat, gdy wracając do domu spotkasz w ciemnej uliczce łysego w dresie już zaczniesz gramolić się na pobliską rynnę. Nie będziesz stać po środku uliczki i dumać czy typ ten ma oby dobre czy złe zamiary, analizować sytuacji i podejmować prób poznania go bliżej, bo być może on też interesuje się poezją kanadyjską. Zadziałasz automatycznie, niezależnie czy gość jest zbirem czy Matką Teresą w męskiej skórze i wyszedł tylko po kefir i bułeczki do Żabki na rogu. I tak to działa. Można tu podstawić wiele przykładów. Raz się sparzysz, to drugi raz mniej ochoczo będziesz ładować rękę w ogień. Odmrozisz sobie uszy, to prawdopodobnie chętniej sięgniesz po czapkę i nauszniki. Do różnych życiowych doświadczeń doklejamy coś na kształt etykietek z emocji. Z im silniejszymi reakcjami wiąże się zdarzenie, tym lepiej je zapamiętamy (nawet jeśli nie będą wprost dostępne naszej racjonalnej głowie). Ma to potężną wartość przystosowawczą. Podobnie jak nie musimy zastanawiać się nad intencjami łysego chłopaka, tak reagujemy automatycznie na inne rzeczy, do których przylgnęła emocjonalna etykietka. To dzieje się tak szybko, że nie zdążysz zakrzyknąć: Ojej! I właśnie takie ma być. Bo tu nie ma czasu na dumanie. Trzeba działać szybko. I im szybciej ktoś się włącza, tym lepiej jest przystosowany. Najbardziej chodziło oczywiście o to żeby coś nas nie użarło albo nie zeżarło, żeby szybko zauważyć szansę na jedzonko i inne takie. Można również powiedzieć, że te próbki zachowań z emocjonalnymi etykietami to takie szczepionki na całe życie. Możemy się naprawdę zachwycać tym pięknym mechanizmem, bo zmyślnie to sobie natura wymyśliła. Ultra-szybki system oceny i reagowania, bez potrzeby wertowania wielu pudeł z informacjami z naszego archiwum lub analizowania wszystkiego na bieżąco. Oczywiście jednak taki piękny medal ma też swoją drugą, mroczniejszą stronę. 

Fot. StockSnap / Pixabay.com

Etykietki i katalogowanie

Ten mechanizm doklejania etykietek nazywa się emocjonalnym uczeniem się, a archiwum, które z niego powstaje to niejawna wiedza emocjonalna. Leży ona również u podłoża nastrojów, myśli i różnych zachowań, które sprawiają ludziom problemy. Bo czasem etykietka doklei się do czegoś w specyficznych okolicznościach, a my będziemy uporczywie doczepiać ją do sytuacji, które troszkę się nam z tamtą kojarzą (tak się dzieje np. przy PTSD). Ciocia ewolucja dała nam coś jeszcze – na to, co kojarzy nam się zagrożeniem reagujemy silniej niż na fajne rzeczy. To również ma głęboki sens, jeśli chodzi o przetrwanie, a oni jest w sumie ważniejsze, prawda? A zatem z jednej strony to cudny i bardzo zmyślny mechanizm. Z drugiej – niezła łachudra, bo przezeń najgorsze doświadczenia z przeszłości tkwią w nas i pozostają realne emocjonalnie w teraźniejszości i wyobrażeniu od przyszłości.

Etykietki zaczynamy doklejać już w najwcześniejszym okresie życia. Ktoś, kto płakał zasiusiany i nikt nie zmieniał mu pieluszki, kogo lano za dzieciaka, komu koledzy dokuczali i wrzucali mu plecak do kibla, wyrasta na czujnego i nieufnego wobec ludzi, albo wręcz pewnego, że może się po ludziach (bliskich i obcych) spodziewać najgorszego. Co więcej, uczenie się emocjonalne to nie tylko zapamiętywanie suchych faktów i doklejanie do nich “emotikonek”. Ten “ktoś” z naszego przykładu przechowuje w tym archiwum swój własny model funkcjonowania świata. Tworzy uogólnione wyobrażenie o zasadach jego działania, które nadaje sens przeżytym przez niego emocjom. Uczymy się w ten sposób warunków bycia OK i tego jak działa cały ten chaos. Np. że rozdrażnionemu człowiekowi lepiej zejść z drogi, że zostaniemy skrytykowani jeśli nie będziemy stawać zawsze na wysokości zdania, że jak będziemy się wychylać, to ktoś nas zdzieli po łbie. Na taką wiedzę składają się całe schematy skonstruowane na podstawie przeżytych doświadczeń.

Co nam to robi?

Oczywiście nie mamy świadomości, że taki model tworzymy. Nie rozumiemy skąd to (np. taka reakcja, zachowanie) się w nas bierze. Pozostaje poza “rozumną” głową, choć oddziałuje na bieżące doświadczenia bardzo silnie. Uruchamia schemat, jakbyśmy to mieli zapisane jak program w głowie. Żeby ją wydobyć trzeba zadać sobie pewien trud albo chociaż parę trudnych pytań (psst! o tym jeszcze będzie).

Traumatyzujące doświadczenia zbieramy przez całe życie. Składają się na nie doświadczenia społeczne – np. prześladowania rasowe lub etniczne, zdrada przez przyjaciół lub kolegów, zwolnienie z pracy i bezrobocie, a nawet posiadanie i utracenie popularności lub sławy. Wśród doświadczeń egzystencjalnych znajdują się choroby, urazy, mieszkanie w obszarze wojny, niemożność realizacji upragnionych celów, zmiana statusu materialnego – przejście od bogactwa do biedy, poczucie śmiertelności i skończoności własnego życia.

Wiedza, którą budujemy na ich podstawie, leży u podstaw niskiego poczucia własnej wartości, perfekcjonizmu, obsesji i kompulsji, samokrytycyzmu, zahamowań seksualnych i strachu przed intymnością. Może wywoływać ataki paniki, lęk, chroniczną lub ostrą depresję, uzależnienia, powodować wpadanie w furię bez powodu, podwyższoną czujność lub kompulsywne unikanie, bezczynność, niezdolność podejmowania decyzji, wchodzenie w “dziwne”, nadużywające relacje (weźcie głęboki wdech, bo jeszcze nie kończę), problemy z wagą i jedzeniem, komunikacją, bliskością, deficytem uwagi, osiąganiem wyników poniżej oczekiwań i wiele innych (uff!).

Niektóre objawy mają rzecz jasna inne przyczyny, niezwiązane z procesami uczenia się i pamięci. Na przykład genetyczne jak autyzm lub biochemiczne jak depresja spowodowana niedoczynnością tarczycy. Ale to jednak nikła część problemów, jakich doświadczają ludzie i zgłaszają się z nimi do terapeutów.

Bagaż na całe życie? 

Te rzeczy, które wymieniłam powyżej nazywamy dysfunkcjami. Dezorganizują nam życie i jest nam z nimi bardzo źle. I to czysta prawda. Ale warto nie zapominać o tym, że robimy to poniekąd dla samoobrony. Że gdy raz nam coś zalazło boleśnie za skórę to oczekujemy podobnych zdarzeń i w mig je rozpoznajemy, gdy tylko pierwsza jaskółka podobieństwa wynurzy łebek z dziupli. Zresztą, reagujemy tak nawet gdy tylko obawiamy się, że tak się stanie. Z tej perspektywy to żadna deregulacja, tylko adaptacja, korzystna dla przetrwania. Problemem jest uporczywość tej wiedzy. Całe dekady po wydarzeniu, na bazie którego powstała, opiera się zmianom i nie ustępuje mimo nacisków na nastroje czy zachowania człowieka. I do niedawna uważano, że to już taki bagaż na całe życie. 

Pogaduszki neuronów

Mózg to skomplikowana machina i trudno pojąć jak wyładowania pomiędzy neuronami i cała ta chemia, która tam zachodzi, przekłada się na tęgie filozoficzne rozkminy, skomplikowane przemyślenia i wiele innych rzeczy. Neurony tworzą sieci i komunikują się ze sobą za pomocą synaps. To tak, jakby na placu pełnym ludzi niektórzy trzymali się za ręce i przekazywali sobie informacje za pomocą uścisku dłoni, nie wiem, na przykład alfabetem Morse’a (choć problem ze zrozumieniem polega na tym, że mózg tym Morse’m nie nadaje i właściwie wciąż nie wiadomo jak ten “uścisk” zamieniany jest na myśli). Nie będę w to wnikać ale chciałam to zwizualizować, bo przez długi czas uważano, że gdy neurony raz połączą się w taką sieć, to już na amen. Według Bruce’a Eckera, Robin Ticic i Laurel Hulley, autorów książki “Odblokowanie mózgu emocjonalnego”, główną konkluzją badań prowadzonych w XX wieku nad mózgiem i pamięcią było to, że obwody neuronalne wiedzy emocjonalnej są niezmienne i stałe na całe życie, gdy tylko fizycznie uformują się w pamięci długotrwałej przez proces zwany konsolidacją

Pixabay.com

A w efekcie sądzono, że nie da się całkiem uwolnić od emocjonalnych uwarunkowań z dzieciństwa (jak reakcje lękowe, niestabilne wzorce przywiązania) i te będą wciąż wracać i stanowić ograniczenie w codziennym życiu. Ecker i spółka nazywają ten pogląd swoistym więzieniem, w którym każdy odbywa karę “dożywocia”. Zdawało się, że możliwe jest tylko wygaszanie, czyli tłumienie reakcji poprzez powtarzanie zachowań przeciwstawnych i że będą one konkurować w głowie nieszczęśnika i trenować “mięsień” jego silnej woli. Bo wskutek wygaszania powstaje nowa wiedza, która rywalizuje ze starą ale jej nie zastępuje. I co gorsza, wysiłek przeciwdziałania zazwyczaj się nie kończy. 

Jednak tu i ówdzie pojawiały się również odkrycia wskazujące na to, że mózg ma sporą zdolność przebudowy połączeń. Znaczny przełom, jeśli chodzi o wiedzę emocjonalną nastąpił w 2004 roku. Zauważono, że neuroplastyczność umożliwia coś znacznie więcej niż wcześniej sądzono, mianowicie – całkowitą zmianę przekonań i usunięcie części wiedzy emocjonalnej. Nazwano to mądrze “rekonsolidacją” i zaczęto badać warunki, jakie trzeba spełnić żeby rozłączyć synapsiane rączki.

Rekonsolidacja

Została zaobserwowana u nicieni, pszczół, ślimaków, ślimaków morskich, ryb, kurczaków, myszy szczurów i ludzi. Nie zgłębiałam szerzej w jaki sposób i na jakim poziomie zaawansowania badano to u ślimaków morskich, więc wybaczcie, że zostawię Was z tą swędzącą ciekawością. Rekonsolidację stwierdzono w szerokiej gamie przejawów wiedzy emocjonalnej i pamięci różnego typu, jak również w pamięci nieemocjonalnej. np. motorycznej (być może tu ślimaki miały większą szansę by się wykazać, a może po prostu źle je oceniam) czy semantycznej. A zatem jakie warunki muszą być spełnione żeby do tego doszło? Na początek trzeba ustalić z czym ma się problem i spróbować wydobyć wiedzę emocjonalną leżącą u jego podłoża z głębokich odmętów loszku naszej nieświadomości i wybadać skąd się wzięła. To jednak nie wszystko. Właśnie na tym polega to, że zwykle nie wystarczy coś wiedzieć, żeby dokonała się zmiana. Zaistnienie sprzecznej wiedzy, czy sprzecznego doświadczenia jest tutaj kluczowe. W uproszczeniu – chodzi o zajście pewnego rodzaju dysonansu. Znacie ten motyw, gdy jakaś nowa informacja czy doświadczenie wybija Was z kolein myślenia, w których dobrze już się uleżeliście? To takie nieszczególnie wygodne poczucie, gdy np. jesteście czegoś pewni aż tu nagle ktoś udowadnia, że można coś zrobić całkiem inaczej, lepiej, albo że to, co robiliście było głupie. Z tą nową wiedzą trzeba coś zrobić. Można pomyśleć, że Bogdan, który właśnie Wam to pokazał czy udowodnił jest idiotą i nie ma co go słuchać. Albo że nasz przypadek to jest szczególny i na nas nie zadziała. Albo… zmienić swoje zachowanie, co szczególnie lekkie nie jest, ale nierzadko się opłaci. Podczas gdy taka nowa, konkurencyjna informacja lub doświadczenie zachodzi z tym starym, dobrze uleżanym, wówczas mózg wpada właśnie w taki niewygodny stan. Uścisk synapsianych łapek słabnie, zapada cisza. Może na nas spłynąć światło z niebios i naraz możemy zrozumieć coś bardzo ważnego, co dotąd całkiem nam umykało. Tak też się zdarza. Częściej jednak trzeba to kontrastowanie starej i nowej wiedzy parę razy powtórzyć i sprawić, by mózg wybrał zmianę zachowania a nie redukowanie sobie dysonansu oczernianiem Bogdana. Ta niezgodność daje nam szansę na stworzenie nowego wzorca zachowania i przeżywania, nowego modelu. To uścisk nowych łapek, być może mniej znerwicowanych. 

Moc doświadczenia

W wyjątkowych przypadkach może do tego dojść samoistnie, większości potrzebna jest pomoc. Najważniejsze jest jednak to, że ta zmiana powinna zajść na poziomie emocjonalnym i doświadczeniowym. Sam wgląd, oświecenie poznawcze, rzadko wystarcza. Bo wtedy już wiemy że, ale nie wiemy jak. Na czym polegają te nowe doświadczenia? Na zanurzeniu się w doświadczanych emocjach, dawnym zdarzeniu, które teraz uruchamia nasze reakcje czy jest nam to potrzebne czy nie, w dawnych kontekstach. W tym, do czego się dogrzebaliśmy. I często to szczególnie miłe nie jest, więc niewiele osób się do tego kwapi. Wolą pozostać w swoim pancerzu nieświadomości. Gdy poczujemy ten nieprzyjemny stan i będziemy mieli świadomość dlaczego podstawiamy sobie nogę wytwarzając objaw, będzie możliwe skontrastowanie tego z czymś innym. A tym czymś innym jest np. wiedza i poczucie na własnej skórze, że nie każdy będzie nas traktował jak złośliwi koledzy, jak znerwicowana, krzycząca i poniżająca matka, że jeśli wyrazimy swoje zdanie, nie zostaniemy odrzuceni przez każdego i że inni mogą uznać, że powiedzieliśmy coś mądrego, że winda nie jest groźnym narzędziem szatana, że innym można pozwolić na popełnianie błędów, więc dlaczego nie sobie. To wszystko brzmi trywialnie i jest mocno oderwane od konkretu. Dlatego na koniec podam Wam konkret, który wystąpił u mnie spontanicznie i pomógł mi wyjść z więzienia zaburzeń odżywiania. 

Moje zmiany zaczęły się od tego, że zauważyłam w sobie współczucie dla innych dziewczyn, o których wiedziałam, że borykają się z tą parszywą chorobą. Pomyślałam, że im nigdy w życiu bym nie powiedziała takich strasznych rzeczy, jak mówiłam po cichu sobie. I zrobiło mi się okropnie żal, że siebie nie umiem tak traktować. Pewnego razu jak stałam przed lustrem łapiąc się za boczki i rzucając w siebie wewnętrznie gromami (bo mimo bardzo restrykcyjnej diety właśnie przytyłam) poczułam totalną bezsilność i coś jakby we mnie pękło. Schowałam się calutka pod kołdrą, zwinęłam w kłębek i objęłam się ramionami. Łkałam jak dziecko. Z żalu, że to takie niesprawiedliwe, że tak mam. Z bezsilności. Pierwszy raz to współczucie, które miałam dla innych, potrafiłam skierować do siebie. Poczułam, że jestem mała i biedna. Leżałam, płakałam intensywnie i tuliłam siebie. Wcześniej coś takiego zdawało mi się nieprawdopodobne ale potem już zachowywałam się tak jakbym nauczyła się czegoś nowego. Pieprznęłam wszystkimi dietami, a jak przychodziła złość na samą siebie to po chwili przywoływałam tamto współczucie i robiłam się po prostu smutna, jakbym patrzyła z zewnątrz na cierpiącego człowieka. Mroczne momenty jeszcze wracały ale już coraz bardziej jak echo. Jakby uruchamiało się coś jeszcze automatycznie, ale ja już nie rozumiałam dlaczego miałabym być dla siebie taką paskudą. Co by mi to miało przynieść poza tym, że tylko czułabym się gorzej? I wcześniej nie pomagało mi to, że ktoś mi to mówił, radził, czy utwierdzał w przekonaniu, że trzeba być dla siebie dobrym. Co z tego, skoro coś we mnie, głęboko, wiedziało lepiej jak postępować? To się musiało wydarzyć na głębszym poziomie. 

Tak właśnie działa rekonsolidacja. Bruce i spółka przekonują, że utrzymywanie nowego stanu nie wymaga wysiłku i jest on trwały. Mój wewnętrzny przymus zaciskania sobie kagańca również zniknął. W moim wnętrzu już nie ma głosu, który mówi, że jestem słabeuszem i się ze sobą chrzanię. To wydarzyło się samoistnie, choć różne elementy mojej życiowej układanki poprzekładałam już wcześniej na terapii i miałam szczęście trafić na mądre książki (więc nie będę Wam ściemniać, że to było szast-prast i rachu-ciachu i po strachu! Ani, że po tym doświadczeniu może życie zaczęło być po całości wspaniałe jak tęcza). Moc pracy wyobrażeniowej poznałam jeszcze w kilku innych odsłonach i choć decyduję się na nią rzadko (bo to nie jest lekki spacerek po molo), to każda z nich coś we mnie zmieniła. Znacznie więcej niż siedzenie cały czas w głowie i dumanie.

Ograniczenia i przepustka

Właśnie dlatego, że to nie słoneczne igraszki, metoda nie sprawdzi się u osób, które nie chcą podejmować głębokiej pracy, chcą podtrzymywać stany i zachowania, nie odnosząc się do wewnętrznego źródła problemów. Bo się boją, bo na ten moment to zbyt trudne, bo nie wierzą w “takie dyrdymały” i z wielu innych powodów. Nie zadziała też w sytuacjach, o których wiadomo, że nie są efektem emocjonalnego uczenia się. W pozostałych przypadkach może być przepustką na wolność.

O emocjonalnej wiedzy i rekonsolidacji pamięci opowiedziałam Wam na podstawie książki “Odblokowanie mózgu emocjonalnego” Bruce’a Eckera, Robin Ticic i Laurel Hulley, zajęć z terapii koherencji na SWPS i własnego doświadczenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *