Z cyklu: Przychodzi kontuzja do biegacza. #2 Czy łąkotka wyleczy się sama?

Jak wygląda świat wewnątrz tuby, w której robią Ci rezonans magnetyczny? Jakie nietypowe pytania usłyszysz zanim znajdziesz się w jej wnętrzu? Czy łąkotka może wyleczyć się sama? I czym właściwie jest ta łąkotka?

Czy moja kobieca intuicja nie mogła potwierdzić swojego istnienia w jakiś fajniejszy sposób? – pomyślałam czytając opis swojego rezonansu magnetycznego. Łąkotka, której uraz uświadomiłam sobie natychmiast po przebudzeniu się z bólem w środku nocy po wypadku, rzeczywiście nie chciała być cała. Jakby nie czytać i z której strony by nie patrzeć – była uszkodzona. W dodatku, ciemny, niepokojący kolor na rezonansie pokazywał, że kość też nie poczuła się najlepiej.

Do Centrum Medycznego Gamma pojechałam mniej więcej tydzień po feralnym zdarzeniu, bez skierowania od lekarza ortopedy. Nadal myślałam, że pewnie nic szczególnego się nie stało i trochę się nad sobą rozczulam. Po rejestracji moje konto zrobiło się chudsze o 800 zł. Musiałam wypełnić druczek, w którym pytano mnie między innymi o śruby w ciele, makijaż permanentny ale i… tatuaże. Na stronach niektórych klinik piszą, że nie robi się badania MRI części ciała z tatuażem. Ponoć niektóre barwniki zawierają żelazo, które może się nagrzewać.

W środku tuby czyli rezonans magnetyczny

Przed wjazdem w tubę trzeba zmyć makijaż, wyciągnąć piercingi. Na jednym z forów internetowych znalazłam wyjaśnienie: “Ta cewka jest cholernie mocna i w najlepszym wypadku bardzo boleśnie naciągnie nam np. płatek ucha czy sutek”. Cóż, piercingu nie mam, ale wytatuowany zwierzyniec na moim ramieniu musiałam jeszcze pokazać operatorce tuby, do której miałam zaraz wjechać.

Wystrojona w pelerynkę w rozmiarze unisex czyli mniej więcej pięć razy na mnie za dużą i coś, co wyglądało jak dwa czepki kąpielowe naciągnięte na moje stopy. Jeszcze gdzie indziej przeczytałam, że do tuby nie można wnosić… kart magnetycznych. Takich do bankomatu. A gdzie miałabym ją sobie wsadzić? W czepek kąpielowy? Należy też poinformować przeprowadzającego badanie o ranach postrzałowych.

Czym jest rezonans i czarno-biały obraz, który oglądamy później na komputerze? Przeczytałam, że tuba, do której wjeżdżamy to duży magnes. Nasze ciało trafia więc w silne pole magnetyczne, a dodatkowo, w jego kierunku wysyłane są fale radiowe oddziaływające z jądrami wodorów (protonami) w naszym ciele. Protony ulegają w tymże polu namagnesowaniu, pochłaniają impulsy fal elektromagnetycznych o częstotliwości radiowej i zmieniają parametry magnetyzacji. Wreszcie, po zakończeniu wysyłania fali radiowej protony powracają do swojego pierwotnego stanu i same stają się źródłem sygnału radiowego. Ten różni się natężeniem w zależności od rodzaju tkanki. Jest przetwarzany przez system komputerowy i przekształcany w obraz naszych kości, łąkotek, mięsiw i pozostałych elementów.

Centrum Medyczne Gamma

Aparat do rezonansu magnetycznego w Centrum Medycznym Gamma. Fot. www.cmgamma.pl

Podobno ludzie dowiadują się w badaniach MRI o tym, że mają klaustrofobię. Ja pasjonowałam się kiedyś przeciskaniem się przez czarne, wąskie tunele jaskiń, więc bliskość ścian nie była niczym strasznym*. Bałam się tylko tego, że nie uleżę spokojnie, bez ruchu przez godzinę lub więcej.

* No, no! Mały update z 2021 roku po rezonansie środkowego odcinka kręgosłupa i głowy. Mimo jaskiniowej przeszłości, jak wjechałam w tubę calutka (zwłaszcza z unieruchomioną głową) to musiałam zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że jestem w swoim szczęśliwym miejscu. Na jakiejś wielkiej łące wysoko w górach z pięknym, daleko daleeeeekim widokiem. Czemu przeżyłam taki stres? Może jestem już trochę stara? Nie wiem. Ale zdecydowanie nie było to neutralne.

Poinformowano mnie, że rezonans robi się w przedziałach czasowych. Każdy (w moim przypadku) miał trwać po ok. 7 minut i jeśli się przez ten czas poruszę to cały obraz z tego czasu będzie rozmazany i trzeba będzie go robić jeszcze raz. Moje stopy zwykle się wiercą. Nawet teraz, gdy piszę ten artykuł, można by mi postawić drugi komputer pod nogi i gdybym miała bardziej podzielną uwagę mogłabym pograć nimi np. w Wiedźmina.

Niespokojna kończyna trafiła w MRI do czegoś na kształt etui, dzięki czemu mogłam łatwiej opanować jej ADHD. Zanim zaczęło się badanie stopy już zdążyły mi zmarznąć, więc poprosiłam panią operatorkę machiny by szczelniej otuliła je kocem. Dostałam wielkie, hipsterskie słuchawki i wjechałam do środka. W burczące brzuszysko wygłodniałego wieloryba. W pobliżu ręki znajdował się czerwony przycisk.

Taki panic button.

Tuba wydawała z siebie różne dźwięki, pomruki, postukiwania, ale muzyka pozwalała przenieść się myślami gdzie indziej. Pod kocem zrobiło się tak przyjemnie, że gdy przebudziłam się wyjeżdżając na zewnątrz, myślałam, że robimy krótką przerwę na rozprostowanie kości, a nie że to już koniec.

Zaskoczyło mnie, że na opis muszę poczekać porządnych kilka dni. W międzyczasie trafiłam na kozetkę do Ewy Witek-Piotrowskiej z Ortorehu. Darzę ją największym zaufaniem, bo żaden inny fizjoterapeuta nie trafiła u mnie tak celnie w ból. Na początku Ewa popatrzyła na mnie z politowaniem, że poleciałam od razu zrobić rezonans. “No jak ci nie szkoda pieniędzy to ok, ale najpierw się robi zwykle USG”, powiedziała. Jednak po chwili, gdy pomacała moją nogę i pokręciła nią w różnych kierunkach stwierdziła: “No dobra. Pokaż ten rezonans. Na 99% masz pękniętą łąkotkę”.

Co po mi w ogóle ta łąkotka?

To półksiężycowaty twór pomiędzy kośćmi – udową i piszczelową (od zewnętrznej strony kolana jest druga – łąkotka boczna), zbudowany z kolagenowych włókien. Pod wpływem nacisku elastycznie się deformują i na tym polega ich amortyzująca funkcja w kolanie. Na stronie internetowej dr. Roberta Świerczyńskiego przeczytałam, że “łąkotka przyśrodkowa przenosi 50% obciążeń przedziału przyśrodkowego, w pełnym wyproście kolana”.

Dodatkowo łąkotki mają też funkcję stabilizującą kolano. Niestety, doktor pisze również, że “utrata właściwości amortyzujących łąkotki istotnie zwiększa nacisk na powierzchnie stawowe i prowadzi do przedwczesnego zużycia i zmian zwyrodnieniowych chrząstki w kolanie”. To nie brzmiało dobrze, gdy rozmyślałam jakie mam jeszcze w życiu plany wobec moich nóg.

lakotki-gray349

Łąkotki i fragment więzadła krzyżowego. Fot. Gray’s Anatomy

Minęły już czasy, gdy bezrefleksyjnie wycinało się całe łąkotki. Pacjent wracał wprawdzie całkiem szybko do zdrowia, ale nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć co się dzieje z kośćmi, gdy tego amortyzatora zabraknie. Teraz się je raczej szyje czy usuwa małe odłupane kawałeczki. Albo robi przeszczepy. “Spokojnie, oni mają tych łąkotek całe szafy z motocyklistów”, żartował sobie Tomek Gawron od ARP Wave (elektrostymulacji) żeby mnie trochę rozweselić. On też przekonywał mnie żebym zrobiła artroskopię jak najszybciej i “za jakieś 3 miesiące zapomnisz o sprawie”.

Leczenie łąkotki bez operacji

Ewa pocieszała mnie jednak, że taki uraz nie musi oznaczać operacji. Jeśli pęknięcie jest w tzw. czerwonej strefie, przytorebkowej, unaczynionej, jest szansa na wygojenie bez wchodzenia do środka kolana i szycia. Zachęcała mnie do cierpliwości, ćwiczeń poprawiających stabilizację i zwiększających siłę mięśni. Przez lata pracy w Bieganiu nasłuchałam się o lekarzach ganiających pacjentów ze skalpelem, zachęcających do podejmowania drastycznych środków. Dla nich to rutynowy zabieg. Robią takich dziesiątki, nawet setki. Podchodzą do kolan jak moja teściowa do dziurawych skarpetek. Z tym, że jeśli cerowanie wyjdzie tak sobie, skarpetkę można od biedy wyrzucić. Ze spartaczonym kolanem gorzej.

Pomyślałam więc, że nie poddam się naporowi skalpela i spróbuję najpierw innych metod. Możliwość wyleczenia łąkotki “ot tak” potwierdzała też Agnieszka Kruszewska-Senk, trenerka i fizjoterapeutka współpracująca z Bieganiem od lat. To nastrajało mnie jeszcze bardziej pozytywnie. Zwłaszcza, że miała takie doświadczenie za sobą. Wygrała ze mną w konkursie na najdziwniejszy sposób uszkodzenia łąkotki, bo jej pękła gdy będąc na obcasach kucnęła by zapiąć dziecku kurteczkę.

Chodziłam na rehabilitację, ćwiczyłam trochę w domu. Ewa mówiła, że nie muszę rezygnować z długich spacerów z moim psem, Łajką, co bardzo ratowało moją głowę. Ważne było to żebym nie robiła żadnych skrętnych ruchów i nie podskakiwała na tej nodze ani nie biegała. Mogłam chodzić na basen (co okazało się trudne, gdy po wielu latach pływania żabką nagle ma się przyzwolenie tylko na kraula) i jeździć na rowerze stacjonarnym (co za nuda!).

Odkryłam swoją nową sportową miłość – pole dance. Dostałam od fizjoterapeuty przyzwolenie na zajęcia, pod warunkiem, że będę na tę nogę uważać. I to właśnie zajęcia pole dance, (obok spacerów z psem) miały mi pomóc przetrwać ten trudny czas, jak również stały się moją wielką motywacją do robienia tych niewdzięcznych ćwiczeń ogólnorozwojowych.

zrzut-ekranu-2015-12-16-18-18-15

W domowych ćwiczeniach na stabilizację pomagała mi Łajka.

P.S. Zobaczyć odwzorowanie wnętrza swojej nogi to fantastyczne doświadczenie. Ale uwaga, może być też brutalne. Może być tak, że szeroko otworzą Ci się oczy i pomyślisz: „O matko, to tłuszcz jest? Aż tyle?!”.

Łąkotkowe opowieści z krypty:

#1 Łąkotka sucks

#2 Może ona wyleczy się sama?

#3 Pole dance

#4 Leczenie łąkotki czynnikami wzrostu

#5 Ostatnia prosta czyli decyzja o operacji kolana

#6 Operacja łąkotka czyli podróż do wnętrza kolana

Trackbacks & Pings

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *