Co ma seks do wojny? Rozmowa o skryptach międzypokoleniowych

O tym co ma wojna polsko-bolszewicka do problemów w łóżku, o losie, który czasem bywa suką, ciężarach przystosowań i dlaczego “córeczki” szukają “tatusiów”.

Fot. StockSnap

Na wstępie bardzo serdecznie dziękuję mojej rozmówczyni. Czasem ktoś z Was zdecyduje się do mnie napisać i podzielić swoim doświadczeniem, przemyśleniami. Jestem za to ogromnie wdzięczna. Zwykle takie rozmowy lądują w szufladzie, ale niektóre, za zgodą rozmówców, wychodzą na światło dzienne. Za to również jestem wielce wdzięczna, bo mogę się z Wami podzielić szerszą perspektywą i innym spojrzeniem. Oto jedna z takich historii.


– Przeczytałam Twój tekst o skryptach międzypokoleniowych i miałam wrażenie jakby nagle różne elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Nigdy tak na to nie patrzyłam, a teraz wydaje mi się to oczywiste. Seks był w mojej rodzinie zawsze czymś bardzo wstydliwym. No dobra, w wielu jest, wiem. To w ogóle nie jest lekki temat, ze względów religijnych chociażby. Ale u mnie to było coś więcej. Nie mam jakiegoś jednego traumatycznego wspomnienia, nikt mnie nie molestował, nie zgwałcił, a jednak nie potrafiłam się tym cieszyć ani wyluzować. Od samego początku trzymałam jakąś gardę. Ale to nie powodowało, że w ogóle unikałam seksu. Raczej… przeczekiwałam, odcinałam się emocjonalnie. I uważałam się za jedną z tych “zimnych” kobiet. Wiesz o co mi chodzi?

– O te, które niektórzy faceci i niektóre kobiety pogardliwie nazywają “kłodami”?

– Tak. I miałam mnóstwo poczucia winy, że taka jestem.

– Taka z “defektem”?

– Tak! Dokładnie tak o tym myślałam. Że to tkwi we mnie, że jestem pod tym względem upośledzona. Strasznie trudno się przyznać do czegoś takiego. 

– Zwłaszcza w czasach porno i całej masy nieprawdziwych obrazów seksu.

– Napisałaś coś takiego w książce, o tym złudzeniu normalności.

– Tak. Niedawno zresztą trafiłam na wątek w jednej z grup na Facebooku, w którym dziewczyna pyta o to jak często inne kobiety uprawiają seks. Byłam zaskoczona odpowiedziami. Mnóstwo kobiet pisało, że codziennie, najwyżej co dwa dni. Nieliczne mówiły, że raz czy dwa w tygodniu, głównie w weekendy. A zaledwie kilka, że rzadziej, raz na miesiąc, nawet raz na kilka miesięcy. Zastanowiło mnie to bardzo. I zaczęłam szukać jakichś statystyk. No i oczywiście trzeba pamiętać, że średnia liczba stosunków nie oddaje właściwie niczego, bo jeśli jedna kobieta uprawia seks 365 razy w roku, a inna raz, to średnia z częstotliwości ich stosunków to 183 w ciągu  roku. A do rzeczywistości ma się to nijak. Ale statystyki nie są jednak tak różowe i według nich znacznie więcej ludzi uprawia seks raz czy dwa w tygodniu. Ale tak, jest to temat wyjątkowo wstydliwy i bardzo trudno przyznawać się do niepowodzeń w tej sferze. W dodatku mnóstwo kobiet zwala na siebie “winę” i myśli, że są zbyt zimne i nieczułe. Zastanawiam się ile z nich robi w łóżku różne fiku-miku nie dlatego, że tak czuje i chce ale po to by nie być “nieciekawą”. Ojej, jeszcze jeden wątek na forum mi się przypomniał, gdzie jedna kobieta opisywała bardzo nadużywającą dla niej scenę seksu, a inne wsiadły na nią, że powinna mieć więcej drapieżności i fantazji w sobie i pouczały ją jaka w łóżku powinna być, żeby gość był z seksu zadowolony. 

– Robi mi się słabo od samego słuchania tego. Jestem na takie nadużyciowe sprawy wyjątkowo wrażliwa… 

– No ale wróćmy do Twoich odkryć. Bo nie miałyśmy przecież gadać o statystyce i głupich radach kobiet na to “jak stać się dla niego idealną – trochę świętą, trochę ladacznicą”.

Fot. klimkin

– Tak… Pomyślałam co mi się tak najbardziej z rodziną kojarzy, jakie powiedzonka, teksty babć, ciotek. Na co się najbardziej wkurzałam. I tak mi przypłynęło, że u mnie dziewczynki i młode kobiety nie mogły iść nigdzie same. “Samą ją puszczasz?” – wybrzmiewało z wielkim oburzeniem. Nie ważne czy się szło na koncert, do koleżanki, do szkoły, nawet nie ważne czy się miało iść naprawdę samemu czy nie. To nie miało znaczenia! Było dla mnie jasne, że na koncert nie idzie się samej. Ale pytanie pojawiało się i tak. Było trochę śmieszne, a trochę irytujące. Mama się oczywiście zawsze o mnie bała ale i tak miałam dużo swobody, więc nie przywiązywałam do tego takiej wagi. No i dopóki miałam jakieś towarzystwo, z którym można było coś robić razem, to byłam całkiem odważna, ale to wróciło po rozwodzie. Bo jak przestałam mieć tego kogoś, z kim można wychodzić, to przestałam. To było dziwne, że np. wyjście gdzieś z koleżankami nie jest dla mnie atrakcyjne. Tak jakbym czuła, że wychodzić można z rodziną albo ze swoim partnerem, mężem, chłopakiem. Gadam, a Ty czekasz aż się te wątki jakoś zejdą, co?

– Nie ma sprawy. Mam czas i ucho na długie opowieści. Zresztą przecież już się w jakiś sposób schodzą.

– Co masz na myśli?

– Nie wiem czy dobrze to odbieram, ale mam wrażenie, że wyłania się z tego jakiś obraz obrońcy, faceta, którego trzeba przy sobie mieć. Bo w przeciwnym razie, jak się pójdzie samej, to może się coś stać. I jeszcze tak sobie pomyślałam, że… Że tego obrońcy trzeba się kurczowo trzymać.

– Dokładnie… Podporządkowywać się w jakiś sposób. Bo bez niego nic nie będzie można zrobić. Ja to bardzo silnie poczułam po rozstaniu. Taki paraliż! Zresztą w ogóle w tej części mojej rodziny nikt się nie rozwodził. Właściwie to jak się okazało, że zostałam sama, taka naprawdę sama, to poczułam ogromny lęk. Taki fizyczny, ból w klatce piersiowej, nie do opisania. Pomyślałam wtedy, że zrobiłabym wszystko, żeby wrócić do niego. Tyle tylko, że on już miał nową kobietę. Nie było do czego wracać. Ale czułam wtedy straszliwie, że po prostu to jest jak być albo nie być. Co chwilę albo ktoś u mnie nocował albo ja u kogoś nocowałam. Robiłam wszystko, żeby nie być sama. Myślałam nawet o tym, żeby w ogóle z kimś zamieszkać. Choćby ze współlokatorką. A potem weszłam w nowy związek i właściwie dopiero to mnie uspokoiło.

– Musiał się pojawić kolejny obrońca?

– Chyba tak. Nawet nie chyba! Zresztą nie wiem, może sobie coś wkręcam. Ale ta samotność to mój największy lęk. Przez nią wchodzę w coraz to kolejne zależności i po prostu nie umiem żyć swoim życiem. Ja nawet nie wiem co to jest to “swoje życie”.

– Myślę, że wiele osób nie wie. A kobiety po prostu przez straszliwie długi czas były zależne od mężczyzn. 

– Tak. Spojrzałam sobie tak na te kobiety w mojej rodzinie. Że one trwały w różnych trudnych związkach i też nic o tych problemach nie mówiły. Cierpiały na bóle głowy i nadciśnienie. No i tak się zastanawiałam jakie wydarzenie z przeszłości mogło spowodować ten przekaz, że trzeba mieć kogoś, mężczyznę, obrońcę. No i tu nie trzeba szukać daleko w historii, bo przecież jednak nie tak dawno temu była wojna. A to przeróżne traumy, lęki, niedostatki. Moja rodzina pochodzi z okolic Radzymina. Nie wnikałam nigdy jakoś szczególnie w historię ale wiedziałam, że w 1920 roku była tu bitwa i front wojny polsko-bolszewickiej. Ale dopiero teraz, jak się tym głębiej zainteresowałam to zdałam sobie sprawę, że to był naprawdę mroczny czas dla kobiet. Żołnierze rosyjscy brutalnie i masowo gwałcili kobiety. Podobnie było w 1945. No i choć niby coś o tym wiedziałam, to teraz dotarło do mnie jakby bardziej. Że przecież one właśnie tam mieszkały. Prababka, babka i jej siostry, koleżanki. I nawet, jeśli jakimś cudem to nie im miało się to przydarzyć, to przecież niemalże z pewnością komuś, kogo blisko znały. Może się tego naoglądały, może któraś z nich tego doświadczyła. I nie wiem, może sobie za dużo wyobrażam, ale to mi się zdaje takie sensowne i proste. W dodatku, jeśli miały takie traumatyczne skojarzenie z seksem, to on nie mógł być przecież czymś dobrym.

– Seks jest czymś, co trzeba przeczekać… Odłączyć się emocjonalnie.

– Jak o tym opowiadam to czuję się trochę głupio. Ktoś mógłby powiedzieć, że szukam jakichś wydumanych usprawiedliwień dla swojego chłodu czy niepowodzeń…

– No tak, “co ja tam wymyślam” i “co ludzie powiedzą”. Ale właściwie: who cares? Być może kobiety w Twojej rodzinie rzeczywiście doświadczyły gwałtów i ogromnego wstydu, hańby, cierpienia. I w dodatku nie potrafiły o tym mówić, bo…

– Bo kto by chciał mówić o takich rzeczach…

– Właśnie. Skoro nawet dziś tak trudno szczerze rozmawiać o seksie i o krzywdach, które nas spotkały. “Przestań się nad sobą użalać”. Ja też się kiedyś tym wątkiem zainteresowałam, bo czytałam jakiś tekst o sierotach po żołnierzach radzieckich. Podobno były gorzej traktowane i częściej oddawane niż bękarty innych żołnierzy. Wydało mi się to ciekawe. Kilka lat temu poznałam też historię mężczyzny, którego babcia udusiła takie dziecko poduszką. Gwałt zostawia ślad, wstyd, jeśli to nie był raz, a kobiety żyły w strachu przed kolejną napaścią żołnierzy, to musiało wyryć głębokie rysy. 

– Moja babcia miała wtedy kilka lat, więc może tylko się naoglądała. Albo nasłuchała. Ale przeczytałam, że ci żołnierze nie oszczędzali nawet dzieci. Potem, w 1945 była już dorosła. Ale dziadek był na wojnie.

– Jak się czujesz z tą wiedzą, nawet jeśli to tylko domysły?

– Jest mi ich straszliwie żal. I z takiej perspektywy zupełnie inaczej patrzę na ten przymus posiadania obrońcy, któremu trzeba się podporządkować. 

– To jak z tym aśramowym kotem. Kiedyś to miało głęboki sens.

– Tak. Jeszcze nie wiem co to zmieni i czy cokolwiek. Ale wcześniej miałam tym kobietom z mojej rodziny jakby… za złe. Że nie dostałam od nich wzorca odważnej, idącej swoją drogą kobiety, że nie pozwalały mi się oddalać. Że przez to byłam zawsze taka od kogoś zależna ciągle pragnąc móc iść sama. Uważałam, że one były takie zależne, to jaka ja miałam być. Choć dopiero teraz potrafię to nazwać. 

– A co teraz myślisz o nich?

– Myślę jak by było gdybym ja czegoś takiego doświadczyła. Jakby mnie ktoś tak złamał. Bo przecież coś w nich zostało złamane, zniszczone bezpowrotnie. Jak można po czymś takim iść w świat samej? 

– Ale Ty żyjesz już w innych czasach.

– Tak. Nie wiem jeszcze co to dla mnie oznacza. Czy coś się zmieni. Chciałabym żeby tak się stało. Poczułam też większą bliskość międzypokoleniową, chyba tak bym to nazwała. O tym też wspomniałaś w książce – że złościmy się na rodziców, że nas tak wychowali i że to jest OK, ale że też żeby lepiej zrozumieć dlaczego, to trzeba zerknąć co im się “stało”. A potem dziadkom i tak dalej.

– Tak. Mnie jeszcze przyszła taka myśl, że los bywa suką. I że nawet jak się bardzo starasz, chuchasz i dmuchasz, polerujesz, to ktoś może przyjść i rozpieprzyć Twój misterny domek z kart. A wojna… wojna niszczy wszystko. Budynki, ludzi, relacje. Babcia kolegi za młodu żyła w dostatku i miała bardzo wspierającego ojczyma, który odłożył pieniądze na jej edukację. Potem ojczym zmarł nagle i na domiar złego wybuchła wojna. Musiały uciekać z matką i siostrą. Zawierucha rozdzieliła je na wiele miesięcy. Nie było już ani majątku ani wyższego wykształcenia. Była za to tułaczka, która zmusiła ją by stała się bardzo twardą kobietą. Fajną babcią dla wnuków, jednak tylko jedno z jej dzieci utrzymywało z nią w dorosłości kontakt bardziej zażyły niż złożenie życzeń świątecznych. 

– Przykre.

– Przykre. Ale rzeczy się po prostu chrzanią. A ludzie na różne sposoby się do nich adaptują. Jedne adaptacje są lepsze, inne gorsze. Niektóre biorą się z lęku czy wyboru mniejszego zła.

– Jak to posiadanie obrońcy, któremu czasem trzeba zapłacić haracz za to, że broni.

– To przytłaczające wtedy, gdy jest przymusowe. Kiedy czujesz, że nie masz wyboru. Bo gdy go masz to zachowujesz się w inny sposób. Nie pozwalasz sobie wejść na głowę. Możesz się na przykład zezłościć. A jeśli czujesz, że nie możesz, bo wtedy ryzykujesz, że “obrońca” Cię zostawi, to godzisz się na wiele.

– Na zbyt wiele.

– To wytwarza bardzo nierówny układ. Na jednej z grup na Facebooku ktoś zadał pytanie: Co powoduje, że ludzie dobierają się w pary i że się w tym dobrze odnajdują. Nie pamiętam tego pytania dokładnie ale taki był sens. Pół żartem, pół serio odpowiedziałam: “Zbieżność patologii” i ten komentarz zebrał wiele lajków i uśmieszków. Często dobieramy się według podobieństwa lub komplementarnie. Zależny szuka partnera, dla którego będzie mógł być “dzieckiem”, silnego, odpowiedzialnego, starszego. Tatusia, starszego brata, mamy. Ten “tatuś” też szuka sobie z jakichś powodów “córeczki”. Być może potrzebuje kogoś, kim będzie się mógł opiekować albo mieć kontrolę, kogoś, kto się mu nie przeciwstawi, kto będzie go podziwiał, kto będzie od niego… zależny. Gdy takie osoby spotykają się na tym świecie, iskrzy najbardziej. Nagle robi się znajomo i bezpiecznie. Nawet jeśli bezpiecznie wcale nie jest. I tak można sobie egzystować razem długo i nawet szczęśliwie. Dopóki układ się nie zmienia. Można tak przeżyć całe życie. Ale wierzę w to, że uświadomienie sobie takich rzeczy, o których opowiedziałaś, samo w sobie coś zmienia, wyciąga na światło dzienne pewne demony i one się w tym świetle zdają mniej groźne. Wiadomo nad czym pracować, a i inne rzeczy się przy okazji układają lepiej. 

– Czyli nie zwariowałam?

– W żadnym razie bym tak tego nie nazwała. Nie wiemy co się w Twojej rodzinie stało i pewnie się nie dowiesz. Zawsze warto pamiętać, że jest też coś takiego jak fałszywe wspomnienia albo że z różnych względów pewne rzeczy mogą zostać tylko w sferze domysłów. Ale mam wrażenie, że mówisz o tym tak jakby to odkrycie już Ci w czymś pomogło.

– Cieszę się, że mogłam się wygadać. Ulżyło mi trochę.

– A ja się cieszę, że zdecydowałaś się o tym opowiedzieć. Bo rzadko mamy odwagę mówić o takich rzeczach. A to wielu osobom pomaga. Bo takie dziejowe zawieruchy namieszały coś chyba w każdej rodzinie. Tylko zwykle przykrywa je kurz. Albo duży dywan.


Przeczytaj również:

Historie zapisane w rodzinie – skrypty międzypokoleniowe

Najstarsze, średnie czy najmłodsze czyli jak rodzeństwo wpływa na to, kim jesteś.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *