Jezioro skute lodem cz. 7
Część siódma opowiadania o księżniczce Fiore, Reinmarze i upiorzycy znad jeziora, w której chłopi mają ubaw, a Fiore proponuje im pewien rytuał.

***
Biała tarcza księżyca przeglądała się w jeziorze. Aine leżała na zimnej ziemi. Piekło ją straszliwie krocze. Ale ten ból był gdzieś poza nią. Większy był ból upokorzenia, na który nie znała lekarstwa. Nie miała nawet pojęcia, że taki ból może istnieć na świecie. Zwinęła się w kłębek. Słyszała ich śmiech. Też był gdzieś daleko. Zostawili ją. Leżała tak długo. Nie czuła już zimna, choć jej ciało trzęsło się. Podpierając się drżącymi rękami usiadła. Spojrzała na swoje dłonie. Za paznokciami miała czarne smugi ziemi i krew. Dwa z nich były połamane. Spojrzała na swoje uda. Znaczyły je zaschłe smugi krwi. Powiedzieli, że teraz jest już w pełni kobietą? Nie. Ona nie była już kobietą. Była upiorem. Jej ciało trzęsło się, ale coś w niej umarło. Popatrzyła na księżyc. Jej twarz przecinały strugi zaschniętych łez. Opuściła głowę. Poczuła lekki powiew wiatru od strony jeziora. Popatrzyła na jego gładką taflę. Z trudem podniosła się na nogi i postąpiła o krok do przodu. Jeszcze jeden. I jeszcze. Jej ruchy były sztywne, jakby próbowała posługiwać się jakąś machinerią, którą widziała pierwszy raz w życiu. Poczuła chłód wody na stopach. Łydkach, kolanach. Udach. Woda opłukała jej łono. Przynosiła ukojenie. Koiła jej brzuch, dłonie. Piersi. Popatrzyła jeszcze raz w górę. Na księżyc. Wzięła głęboki wdech. Jego oblicze jaśniało nad nią. I było obojętne. Osunęła się i poczuła jak woda obejmuje jej skronie. Wzięła jeszcze jeden, ostatni głęboki wdech.***
Fiore odetchnęła ciężko. Czuła ciepło bijące od paleniska. Wzięła łyk naparu. Poczuła smak malin, imbiru i cynamonu. Zrobiło jej się lżej na duszy. – A ty, uważasz, że co powinnam zrobić, Reinmarze? – zapytała już łagodniej wciąż patrząc w ogień. Nie odpowiedział od razu. Myślał chwilę. – Kim jestem żeby mówić ci, co powinnaś zrobić, księżniczko? – zapytał marszcząc czoło i przytulając usta do kubka. Poczuł aromat i wilgoć pary. – Możesz mi doradzić, jak przyjaciel – przyjrzała mu się wyczekująco. Spojrzał na jej usta. – Jak byliśmy rano we wsi, pomyślałam, że od dwóch stuleci to głównie kobiety rządzą tym krajem, a wszyscy i tak wolą słuchać mężczyzn. I w dodatku, takie historie jak ta przechodzą bez echa. Bez sprawiedliwości. Gwałciciele odwracają się i odchodzą do swojego życia, a ich ofiary toną w poczuciu wstydu, nierzadko wychowując zgniłe owoce tych upokorzeń, pod krzywymi i okrutnie oceniającymi spojrzeniami tych, którzy nazywają je ladacznicami. Niektóre umierają w męczarniach próbując wydać bękarty na świat. Bo ich ciała są zbyt młode, nie gotowe. Takie historie rodzą upiory z pokrzywdzonych kobiet. Za którymi nikt nie płacze – urwała. Oczy zaszły jej łzami. Poczuła palenie w gardle, ale starała się powstrzymać przed płaczem. – Myślę, że powinnaś zrobić to, co czujesz, Fiore. Jesteś jedną z tych kobiet z ostatnich dwustu lat. I możesz zrobić to, czego one nie zdołały. Albo chociaż spróbować. Jako twój przyjaciel – podkreślił i uśmiechnął się nieznacznie, jakby wsłuchując w brzmienie tego słowa – wolałbym żebyś nie plamiła swoich rąk krwią. Popatrzyli na siebie. Księżniczka siedziała teraz wyprostowana. Mimo potarganych włosów, mimo kamionkowego kubka w ręce i pledu otulającego jej plecy, wyglądała teraz majestatycznie. Po królewsku. Reinmar wstrzymał oddech przypatrując się jej w żółtym blasku ognia. Miało się jednak wrażenie, że łuna bije od niej, nie od paleniska. – Pomożesz mi? – zapytała wpatrując się w niego. Zamarł. Spróbował coś powiedzieć, ale zrezygnował. Po dłuższej chwili spróbował znowu. – Chcesz żebym… – urwał i spojrzał na nią niepewnie. – Nie – ucięła. – Mam lepszy pomysł – uśmiechnęła się. Bardzo złowieszczo.***
Fiore wypatrzyła ich w tłumku bez najmniejszego problemu. Bez żadnych wątpliwości. Miała nawet wrażenie jakby otaczała ich ledwie widoczna chmara drobnych muszek. Obdarzyła każdego z nich przeciągłym, świdrującym spojrzeniem. Wąsaty kłócił się o coś z Reinmarem. Nie śledziła jednak wątku. Cały ranek gorączkowo zastanawiali się z Reinmarem, którą z dwóch strategii powinni przyjąć. Zdemaskować gwałcicieli przed całą wsią i ryzykować tym, że sprawcy uciekną nim nastanie zmrok, albo że zabarykadują się w domu i Fiore będzie musiała używać ojcowej straży żeby wyciągnąć ich z chałup. Ale to oznaczałoby ujawnianie całej sprawy, angażowanie ojca, sądzenie, w najlepszym przypadku loch dla gwałcicieli. Obawiała się zresztą, że gdyby przedstawiła sprawę ojcu, poradziłby jej jednak nająć wiedźmaka i nie mieszać się do sprawy. A już na pewno nie zostawiając za sobą ścieżkę trupów. Mogli też wziąć ich podstępem tak, żeby nie dać im szansy zwiać. Najpierw zadbać o zadośćuczynienie, a potem jakoś się wytłumaczyć… Zdecydowali się w końcu na wariant mieszany. – Starą zielarkę dawno gryzą robale – grzmiał Reinmar. – Ale o młodej toście się nie zająknęli – uśmiechnęła się słuchając tego jego GŁOSU. Głosu, który brzmiał jakby Reinmar mówił dużymi literami. – O młodej, młodej! – uniósł ręce do nieba chłop. – A ki pies by się nią interesował! Włóczyła się tu taka niemota. Nocami po lesie łaziła, zwierzynę płoszyła. Snuła się jak zjawa. A dzika była taka, że ani be, ani me. Jak nieraz w kniei spotkałeś to umykała w susach jak sarna. Nawet dzień dobry albo pocałuj mnie w rzyć – chłop mówił krzywiąc się i machając ręką jakby odganiał wyjątkowo natrętną muchę. – No, i gdzie ona teraz jest? – Reinmar skrzyżował ręce na piersi i przestąpił z nogi na nogę. Chłopu zabrakło języka w gębie. Chciał coś powiedzieć, ale zdawało się, że nie mógł sobie przypomnieć co to było. – Kawał czasu jej nie widzielim – zabrał głos czarnowłosy, z którym Fiore miała już do czynienia. Ujął się pod boki, wyprostował, co dodało mu jeszcze parę centymetrów, do i tak solidnej już postury. – Pewnie polazła gdzieś i wyprosiła w końcu jakie nieszczęście. Może naprzykrzyła się wilkom, babie leśnej czy innemu paskudztwu – ściągnął usta w dzióbek, uniósł podbródek i spojrzał na Reinmara z góry. Była dumna ze swojego wiedźmaka-przebierańca, który wytrzymał to spojrzenie nawet najmniejszym drgnieniem nie dając po sobie znać, że zauważa, że chłopak jest od niego o głowę, a może i pół piersi większy i w dodatku z jego ciała dałoby się wygospodarować dwóch takich Reinmarów. Musiała też przyznać, że jej miecz dodawał mu powagi. – A w jakich okolicznościach widzieliście ją po raz ostatni? – zapytał i też uniósł głowę, starając się jak mógł spojrzeć na wielkoluda z góry. Uśmieszek znikł natychmiast z twarzy burakopodobnego blondyna, który siedział na ławce przy płocie i strugał kawał kijka małym nożykiem. Chudy, niski i blady, który trzymał się w drugim rzędzie i starał zajmować jak najmniej miejsca, skurczył się jeszcze bardziej. Spuścił głowę. Był jeszcze ten rudy i piegowaty, który, jak była przekonana Fiore, nie miałby szans na bliższy kontakt z żadną kobietą, gdyby jego koledzy najpierw jej nie obezwładnili i nie przytrzymali mocno. Ten rozglądał się nerwowo na boki. Po zebranej grupce chłopów przelał się pomruk. Dwie kobiety złapały swoje dzieci za ręce i mimo protestów pociągnęły do chałup. Smarkający gówniarz dostał w ucho od swojego ojca, który wymownym gestem wskazał mu drzwi, za którymi powinien poszukać, czy przypadkiem go nie ma. Starucha od miotły cmoknęła głośno, a jakiś ziemisty chłop, którego Fiore myliła jak dotąd z elementem płotu, czknął i zatoczył się. Czarnowłosy milczał długo w bezruchu. Po jego twarzy było widać, aż nadto, że coś rozważa. – Kto by to pamiętał, wiedźmaku – powiedział po chwili. – Łaziła, łaziła i przestała – widać było, że chętnie zmieniłby temat. Reinmar zmrużył oczy. – Łaziła, łaziła, aż zaczęła wyłazić z jeziora? – zapytał wyzywająco patrząc czarnemu prosto w oczy, szukając tam znacznie więcej niż tylko odpowiedzi na to pytanie. Ten jednak nie dał poznać po sobie żadnych emocji. W tłumku dało się usłyszeć jakieś ochy, cmoknięcia, fuknięcia i chrząknięcia. Wszyscy trzej pozostali sprawcy drgnęli nieznacznie i wymienili się spojrzeniami. – Twierdzisz pan, panie wiedźmaku… – zaczął wąsaty kwestionującym tonem i podparł się pod boki. Reinmar uciszył go ręką. – Tak. Wasza upiorzyca to tamta młoda zielarka – urwał i potoczył czujnym spojrzeniem po zgromadzonych. – Zielarka, z którą kilku waszych chłopaków poznało się nieco bliżej – jego słowa zawisły w powietrzu, które osiągnęło konsystencję budyniu. Wszyscy sprawcy poza czarnym skurczyli się nagle w sobie i spróbowali upodobnić najbardziej jak umieli do czegoś, przy czym akurat stali, lub siedzieli. Jeden do oparcia ławki, drugi do słupa, trzeci do kapoty chłopa, za którym akurat się krył. Tylko czarny stał niewzruszony. Wąsaty nastroszył wąsy i brwi. Wyglądał tak, jakby zamierzał zaraz nimi pozamiatać podwórze. – I co to ma do rzeczy? – zapytał po chwili milczenia czarny. Reinmar zastanowił się co mu odpowiedzieć. Nie zdążył jednak, bo milczący jak dotąd chłopi nagle zdecydowali się zabrać głos. – Młodość ma swoje prawa! – zakrzyknął zataczający się kawałek płotu. – Babia dupa nie z cukru, od pochędóżki się nie rozpuści – zarżała starucha pokazując zdekompletowane zęby. – Sama się suka prosiła! – w sercu Fiore obrócił się sztylet, gdy usłyszała te słowa, wypływające z ust tej haftowanej z warkoczami. “Kobiety kobietom…”, pomyślała wyraźnie już rozwścieczona księżniczka. – Gdzie by ją tam jaki znalazł na tym zadupiu! Uschłaby jej i pomarszczała jak orzech! – zaśmiał się ojciec smarkacza, a jakaś podobna z aparycji do miotły kobieta, sprzedała mu kuksańca w bok zaśmiewając się ze śmiechu z dłonią na ustach. – Przynajmniej dziewczynina trochę rozrywki miała, trzymała ją ta stara miotła pod spódnicą – krzyknął ktoś, ale Fiore nie koncentrowała się już na tym co kto krzyczy. Zacisnęła dłonie w pięści i rozprostowała. Oczami wyobraźni widziała już jak strzechy chat naokoło płoną, a wraz z nimi wszystkie te rozbawione gęby. Reakcje plebsu były tęgim ciosem pod żebra. Zwłaszcza tej jego części, która dysponowała spódnicami i wszystkim, co się pod tymi spódnicami mieściło. Tylko dwie czy trzy twarze, w tym jedna męska, były tą sytuacją zniesmaczone i zażenowane. Ładna dziewczyna o brudnej twarzy i ciemnych włosach pokręciła głową, popatrzyła po tłumku z obrzydzeniem i odeszła wolno w stronę lasu, wołając do siebie zapchlonego, merdającego wesoło burka. Księżniczka wysłuchała rubasznych śmiechów, naoglądała się jak starsi poklepują młodych sprawców po ramionach. Ktoś złapał się za spodnie i wykonał parę ruchów biodrami. – Upiorzyca chyba nie uważa, że to było takie zabawne! – spróbował ich przekrzyczeć Reinmar. Śmiechy przycichły trochę i zamieniły się w pomruk, a gesty zrobiły najpierw jakby mniej wesołe, po czym ustąpiły miejsca milczącemu gapieniu się na pana wiedźmina. – Myślisz, że chce się zemścić na naszych chłopakach? – zapytał strapiony wąsaty, który przemilczał cały wybuch wesołości zgromadzonych, z nastroszonymi wąsami. – Za to, że jej zajrzeli pod spódnicę? – dopytał chmurząc się. – “Zajrzeli pod spódnicę” to chyba niezbyt adekwatne słowo – powiedział Reinmar. Chłop podejmował widać próbę wydedukowania, czy to było pytanie czy stwierdzenie. – Zajrzeć pod taflę jeziora też ktoś jej pomógł? – to pytanie zamroziło całą okolicę. Nie zaśpiewał żaden ptak. Nie zabrzęczała żadna mucha. Wąsaty parę razy otworzył usta i je zamknął. – N… n…nnnnni… niiieee… My… my nnnnieee… – wyjąkał trzęsąc się wyjątkowo blady kawałek czyjejś kapoty. – Oj, skończ już pan, panie wiedźmaku! – zdecydowała się włączyć Fiore. Wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Stała opierając się o płot. Przyjrzała się leniwie swoim paznokciom. – Przywiozłam cię żebyś kłapał gębą czy mieczem robił? – rzuciła wyzywająco unosząc głowę i Reinmar musiał przyznać, że miała większą wprawę w tym żeby patrzeć na kogoś z góry, będąc od niego o głowę niższą. – Mamy pomóc – dodała zaraz. – Naszym zadaniem jest rozprawianie się z potworami, nieprawdaż? – spojrzała na Reinmara i uniosła brew. Po zgromadzonych przetoczył się pomruk aprobaty. Nachmurzył się i otwierał już usta by odpowiedzieć, ale Fiore kontynuowała. – Wiem jak rozprawić się z waszym problemem – powiodła spojrzeniem po tłumku. Niektórzy przytakiwali zasłuchani, bardzo skwapliwie i z widoczną ulgą. – Wiem jak pozbyć się topielicy. Będę jednak potrzebowała żeby ci, którzy zaleźli jej za skórę mi pomogli – ruszyła powoli w kierunku czarnowłosego. – Wszyscyśmy do pomocy gotowi! Widełki już naostrzone! – zakrzyknął wąsaty i uniósł palec ku górze. – To bierzcie się tymi widełkami gnój z obórki na polu rozrzucać. Nikogo mi tam nie trza z narzędziami rolniczymi – rzekła Fiore. – Jeszcze się kto pokaleczy – splunęła pod nogi. Przygryzła wargę i podeszła bliżej do czarnego. – Istnieją jeszcze dwa sposoby, poza wiedźmackim mieczem – popatrzyła mu głęboko w oczy stając przy tym lekko, prawie niezauważenie na palcach. – Pochować ciało! Wypowiadając słowa głębokiego żalu i prosząc upiora by odszedł w pokoju zostawiając żywych – krzyknęła i spojrzała na ludzi wokół. – Podarek mu przy tym zanieść należy, dobroć i troskę okazując. Albo! – przeniosła znowu wzrok na czarnego i uśmiechnęła się do niego tajemniczo. Wyglądał jakby zrobiło mu się gorąco. – Albo przeprowadzić pewien rytuał… który chyba bardziej przypadnie wam do gustu – dodała ciszej i uśmiechnęła się jeszcze ładniej. Wśród zgromadzonych dało się słyszeć ciche szepty i pomruki. Czuła, że opinie są podzielone. – Jak ma wyglądać ten rytuał? – zapytał czarny, a Fiore uśmiechnęła się, wiedząc już, że złowiła jego ciekawość. – Macie odwagę pójść ze mną nad to jezioro? – zapytała unosząc brew. Ciąg dalszy nastąpi.