Jezioro skute lodem cz. 5

Część piąta opowiadanie o księżniczce Fiore i byłym smoku obfitująca w sceny, do których czytania należy mieć lat co najmniej szesnaście.

Fot. Henryk Niestrój/Pixabay
Obudził ją zapach ziół. Ostrożnie otworzyła oczy. Wokół panował półmrok. Nie wiedziała gdzie jest i jak się tu znalazła. Jej ciało było spięte, w głowie kłębiły się niewyraźne wspomnienia, które budziły w niej lęk. Wychodziło z niej wciąż zimno. Była zanurzona w czymś ciemnym, miękkim i wszechogarniającym. Objęła się ramionami i powiodła dłońmi po swoim ciele. Miała na sobie coś suchego. Powoli, z niejakim trudem, wsparła się na przedramieniu i rozejrzała. Leżała na dosyć szerokim, niskim łóżku. Na lewo od niej znajdowało się wysokie okno, zdradzające grubość murów pomieszczenia. Zaczynało się nisko nad podłogą, a na parapecie stały niemal wypalone, zgaszone teraz świece o fantazyjnych kształtach. Za oknem widziała tylko granat nieba i pojedyncze gwiazdy. Ścianę na wprost łóżka zdobił fresk, którego nie widziała jeszcze dokładnie. Miała jednak wrażenie, że przedstawia syrenę.  Na prawo, w głębi pomieszczenia płonął ogień. Zmrużyła oczy. Ktoś się przy nim krzątał, ale nie widziała wyraźnie. Miała wrażenie, że gdy patrzy na światło, jej oczy zasnuwa mgła. Skoncentrowała się. Spróbowała usiąść. Stęknęła cicho, wyrywając postać przy ogniu z zamyślenia. Postać odwróciła się szybko i Fiore rozpoznała w niej Reinmara. Znalazł się przy niej szybciej niż zdążyłaby kichnąć. Zerwał z niej pled, zręcznym ruchem pomógł jej usiąść, nakrył jej plecy i opatulił jej nogi, które opadały poza krawędź łóżka. Jak zdążyła zauważyć, były nagie. I nie tylko one.  Reinmar uklęknął przed nią, położył jej dłonie na udach i spojrzał jej w twarz. Milczeli chwilę wpatrując się w siebie. Wysunęła ręce spod pledu i wyciągnęła je w jego kierunku. Wsunął się w jej objęcia. Przywarła do niego jak mała dziewczynka. I uświadomiła sobie, że przez cały ten czas wciąż się bała. Dopiero teraz, strach topniał, gdy przytulała się do żywego, ciepłego człowieka. Wtulała się w niego i pozwalała ciału i myślom się uspokoić.  Wiedziała, że już czuje się lepiej, gdy główną myślą, która kołatała się teraz w jej głowie było to, że rano skąpała się w niezbyt przyjemnie pachnącej wodzie, później spędziła sporo czasu w mokrych ciuchach i wreszcie, że paskudnie się spociła i cały dzień miała na nogach buty z wysokimi cholewami. Pomyślała, że jak tu trafiła, musiała cuchnąć po chłopsku. Albo tak, jak tylko potrafi cuchnąć mokry pies, który wytarzał się w końskich odchodach. I, raczej nadal nie grzeszy świeżością. To też pohamowało w niej całkiem przyjemne myśli, które właśnie zaczynały się krystalizować w jej głowie, wskutek tak bliskiej obecności chłopaka. Odsunęła się od niego i wbiła w niego wzrok.  – Rozebrałeś mnie? – zapytała w końcu. Uniósł brew i uśmiechnął się lekko. – Nie interesuje cię jak się tu znalazłaś? Tylko… czy cię rozebrałem? – zapytał niedowierzająco. Milczała. Więc pokiwał głową twierdząco. – Umyłeś mnie? – zapytała wyraźnie zawstydzona. Zaśmiał się. Ujął jej brodę w dłoń i spojrzał w jej oczy.  – Tak, Fiore – spróbowała spuścić wzrok, ale nie pozwolił jej na to. Pocałował ją. Nie wzbraniała się. Powiódł wierzchem dłoni po jej twarzy, szyi, piersi, której sutek sterczał pod koszulą. Po brzuchu, talii. Znalazł jej nagie, gładkie ciało. Wsunął dłoń pod koszulę i powiódł po jej plecach. Przeszedł ją dreszcz.  Zatrzymał się i obserwował ją.  Położyła palce na załamaniu jego podbródka, powiodła nimi po jego szyi, przez dołeczek między obojczykami. Położyła dłoń na jego piersi i spojrzała na tę odrobinę ciała, która wyłaniała się spod koszuli. Była pokryta gęsią skórką. Uśmiechnęła się. Przysunęła się do niego bliżej i złowiła zapach jego szyi. Uruchomił jakąś wyraźniejszą strunę w jej podbrzuszu, która zaczęła wibrować intensywnie. Wysunęła język i polizała go nieśmiało. Poczuła jego  drżenie. Wessała się w jego szyję. Sięgnęła po krawędź koszuli i wsunęła pod nią obie ręce. Położyła mu je piersi. Poczuła maleńkie, twarde sutki. Wyprostowała się i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się.  Odchyliła się lekko w tył i zrzuciła pled z ramion. Dotarło do niej, że znowu się boi. Ale już zupełnie czego innego. Reinmar drżał i oddychał intensywnie. A ona… Ona znowu miała w sobie marcową kotkę. Jej podbrzusze rozbrzmiewało już pełnią niesłyszalnych dźwięków. Wahała się przez chwilę. Patrzyli na siebie niepewnie.  Fiore zdjęła koszulę i wsparła się rękoma za plecami. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Napawała się tym jak jej się przypatruje. – Fiore… – wyszeptał. Zamknęła mu usta pocałunkiem. Ścisnął jej pośladek w dłoni i zamruczał. Odsunął się od niej na chwilę i szybkim ruchem zdjął koszulę. Jego skóra była gładka i miękka. Nie był szczególnie umięśniony. Nie jak wojownik. Był raczej szczupły, a mięśnie, choć zarysowane, miał oszczędne. Przyciągnęła do siebie jego biodra za spodnie i zaczęła je rozsznurowywać. Wciągnął głęboko powietrze i powstrzymał ją. Atmosfera miała wiele wspólnego z tortem. Nie dość, że miała warstwy, powierzchowne, zauważalne gołym okiem, wewnętrzne, tylko wyczuwalne i jeszcze te, które trudno nazwać nie będąc profesorem nauk o substancjach i procesach w ludzkim ciele, to jeszcze można ją było kroić nożem.  Popatrzył w jej oczy szukając tam odpowiedzi na wiele niewypowiedzianych pytań.  Wziął głęboki wdech, przyciągnął ją do siebie i wessał w jej usta. Objął mocno jej biodra i posunął głębiej na łóżko. Całował jej szyję, piersi, pieścił brzuch, wodził palcami po wnętrzach ud i talii. Wsunął język w jej pępek i złapał jej brzuch  lekko zębami. A potem Fiore oszalała, gdy jego język zatańczył po wnętrzach ud, w pachwinach, i we wszystkich miejscach, które bardzo pragnęły by je natychmiast ktoś podrapał.  Gdyby księżniczka była teraz w nastroju do myślenia, stwierdziłaby, że język Reinmara miał wyjątkowe zdolności. W szczególny sposób potrafił odnajdywać punkty, które wyzwalały w niej małe eksplozje, prowadzące nieuchronnie do jakiegoś wielkiego wybuchu, z którego z pewnością zrodzi się przynajmniej pomniejszy wszechświat. Albo i całkiem spoooory wszechświat. Fiore nie była jednak w nastroju do myślenia. Zdecydowanie. Ze wszystkiego, co mogła teraz robić, była najmniej w nastroju do myślenia. Poddawała się wzbierającej w niej fali, traciła zmysły, chyba wszystkie poza dotykiem. Wplotła dłoń w jego włosy i przygryzła wargę. Gdy już prawie otwierała drzwi z napisem: “Uwaga, wchodzisz na własną odpowiedzialność!”, gdy już prawie miała wrażenie, że za sekundkę w jej gardle narodzi się krzyk, który obudzi całe miasto, Reinmar odsunął od niej usta, uniósł się nad nią i spojrzał w jej rozszerzone źrenice. Po czym opadł w nią  i zatracił się tak, jak można się zatracić tylko podczas tańca nago na plaży, osuszywszy uprzednio butelkę wina. Albo dwie.

***

Czarny wyliniały kocur oddawał się właśnie czynnościom higienicznym na wygrzanym za dnia kawałku dachu. Był już właściwie zadowolony ze stanu czystości swojego futerka. Zdecydował się jednak na jeszcze kilka profilaktycznych, losowych ruchów. Nagle zamarł z uniesioną do góry nogą i różowym językiem wystawionym do połowy. W oddali usłyszał przeciągły jęk.  Znał ten rodzaj jęków. Schował język. Wstał, przeciągnął się i nastawił uszu. Dosyć tych czynności higienicznych. To nie marzec wprawdzie, ale ten dźwięk mógł oznaczać tylko jedno.

***

Leżeli obok siebie zapatrzeni w sufit. Reinmar gładził się leniwie po brzuchu, Fiore wsłuchiwała się w jego wciąż głębszy i niespokojny oddech i w mocne bicie swego serca. Było jej teraz błogo i spokojnie. Ciepło. Wygodnie. Po wcześniejszym strachu nie pozostał żaden ślad. Uśmiechała się do siebie. – Jak się czujesz? – zapytał. – Doskonale – odparła cicho. – Miałem na myśli… Nie jest ci zimno, słabo? – odwrócił do niej głowę i spojrzał na profil jej twarzy. – Nie. Już dobrze – nadal patrzyła w sufit. – Potrzebuję twojej pomocy, Reinmarze – jej głos był monotonny, trochę niezrozumiały. – Potrzebny mi wiedźmak. Reinmar zmarszczył brwi. – Ale… Ja nie mam nic wspólnego z wiedźmakiem – powiedział niepewnie zastanawiając się, że chyba Fiore nie czuje się jeszcze tak dobrze jak deklaruje.  – Ale oni o tym nie wiedzą – urwała. Leżeli w milczeniu dłuższą chwilę.  – Chcesz się czegoś napić? – zapytał siadając na łóżku.  – Tak. Wina – odparowała bez zastanowienia. Odwrócił się do niej i spojrzał niepewnie. – Może być bimber – nadal była nieobecna. Zaśmiał się bezgłośnie. – Nie mam bimbru, Fiore – wstał i poszedł w kierunku ognia. Powiodła za nim wzrokiem przyglądając się jego pośladkom. Uśmiechnęła się.  Podszedł do jakiegoś gęsto zastawionego rozmaitymi ingrediencjami stołu. Fiore nie była w stanie rozróżnić w nikłym świetle ognia co leży na stole, ale spodziewała się, że to stamtąd dochodzi zapach ziół. W końcu znalazł jakąś butelkę, której szukał przez dłuższą chwilę. Odkorkował i wrócił do niej.  Wyciągnął butelkę w jej stronę. Wsparła się na łokciu i przyjrzała mu. Na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na wysokości jego bioder. Uśmiechnęła się mrużąc lekko oczy. Reinmar wytrzymał to spojrzenie. Nie drgnął nawet. W końcu ujęła butelkę w dłoń i pociągnęła łyk. To była resztka wina, które piła podczas ich wspólnej kolacji. Smakowało jej. Pożałowała, że zostało go raptem kilka łyków.  Usiadł na łóżku. I przyglądał się jak z zaciekawieniem ogląda jego ciało.  – No… to jacy oni nie wiedzą, że jestem wiedźminem? 

***

– Skąd wiedzą, że to potworzyca? Skoro jej nie widzieli? – zapytał Reinmar.  Osuszywszy do końca butelkę wina Fiore opowiedziała mu o wydarzeniach minionego dnia. O tym co się wydarzyło, o swoich przemyśleniach, wrażeniach. Wreszcie o strachu, obezwładniającym uczuciu, że nie panuje już nad sobą.  – Kłamią, jak szynkarz, który zarzeka się, że jego wino nie jest chrzczone wodą… – rzekła zamyślona. – Król Beonard nie był tak pewny, że jego małżonka ma na imię Agatha, jak ja jestem pewna, że ci gówniarze mieli coś wspólnego ze zniknięciem zielarki.  Reinmar zastanowił się czy nie dałoby się tego powiedzieć prościej. – O co ich podejrzewasz? – zapytał i poszukał wzrokiem swojej koszuli.  – O najgorsze… – wysunęła nogę spod pledu i wsunęła sobie jego większy kawałek między kolana. Leżała na boku, opierając głowę na przedramieniu. Uniosła się na łokciu i spojrzała na fresk. – Wszystkich? – przyjrzał się jej niepewnie. – Nie. Myślę, że to zwykłe łgarstwo, że ona wzywa nad to jezioro wszystkich – ściągnęła usta. Reinmar wstał i odszedł na chwilę w kierunku paleniska. Fiore myślała intensywnie. Bawiła się zaplatając kosmyk włosów na palec. Usiadła na łóżku, podciągnęła kolana pod brodę i nakryła się pledem. Reinmar podał jej coś ciepłego w naczyniu. Ogrzała dłonie i wzięła łyk. Napar miał przyjemny, słodkawy smak.  – To lukrecja? – zapytała biorąc jeszcze jeden łyk.  – Tak. I cynamon – odparł i sięgnął po koszulę, która właśnie wpadła mu w oczy – Co zamierzasz? – zapytał i chciał zarzucić ją na siebie. Powstrzymała go gestem dłoni. Rozchyliła pled zapraszającym gestem. Wgramolił się na łóżko obok niej. Była bardzo ciepła. Okryli się i oparli o ścianę. Fiore położyła mu głowę na ramieniu. Wpatrywali się we fresk. – Zamierzam tam wrócić – zrobiła znaczącą pauzę. – I… porozmawiać z upiorzycą – urwała. Zrobiło mu się zimno.  Ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *