Osobowość typu A, automatycznie zmierzająca ku samozagładzie

Kojarzysz takich typów i typiarki, którzy ścigają się nawet w kolejce do kasy w Biedronce, a jak już w niej stoją to NIE MOGĄ i poszturchują Cię koszykiem albo wystukują nerwowe rytmy na ladzie?

Którzy prowadząc samochód zawsze wiozą akurat do szpitala rodzące kobiety, a poziom ich ambicji jest wyższy niż procent alkoholu w spirytusie? On musi być najlepszy nawet w jedzeniu klusek. Jego czy też jej serce napiernicza raczej w rytmie System of a Down niż Boney M. I z powodu tego trochę za szybko bijącego serduszka trafia na SOR biały jak ściana, wilgotną skórą i z rozchełstaną koszulą, po pierwszym zawale. Niektórzy znają go albo ją pod nazwą “osobowości typu A”. Jak ambitny, jak absurdalnie pośpieszny, jak alarmująco rywalizujący i automatycznie zmierzający do zagłady. 

To człowiek, który się stresuje. Nie od czasu do czasu. Właściwie nieustannie. Żyje pod ogromną presją, którą sam sobie narzuca. Robi piętnaście rzeczy na raz. Jest piekielnie ambitny i nierzadko agresywny wobec innych (chociaż – oj, nie zawsze, nie zawsze, czasem zalewa gniewem pod korek samego siebie). Jego układ nerwowy cały czas postawiony jest w stan gotowości, bo albo spodziewa się wpierdolu albo węszy okazję, którą MUSI wykorzystać. Nie umie odpoczywać, w jego słowniku nie ma takiego hasła jak odpuszczanie. Nigdy nie zmarnowałby cennych trzech sekund na nauczenie się tego terminu i całej minuty na wytłumaczenie mu co to znaczy. Dopóki sił i tchu starcza, “A” zapierdala. Wybacz te słowa, ale “żyje w pośpiechu” czy “żyje w stresie” zwyczajnie nie pokazuje skali. 

Nerwowa poczekalnia

Jeśliby wyobrazić sobie serce jako mechanizm nastawiony na konkretną ilość uderzeń, to w serduszku “A” uderzenia bardzo się spieszą by wyczerpać limit szybciej. Leciwe już badania wykazały, że osoby dążące do perfekcji i zapierdalające mają dwukrotnie większe ryzyko zapadnięcia na choroby serca. Podjęli takie na przykład amerykańscy kardiolodzy, Meyer Friedman i Ray Rosenman. Co skłoniło ich do zastanowienia się nad tym problemem? Ponoć osobliwie zużywane krzesła w poczekalni, sugerujący, że pacjenci siedzą na brzeżku trzymając się kurczowo poręczy, jakby byli niespokojni i stali w blokach startowych. Ale zjawisko to potwierdziło wielu kolejnych. Ci, spośród zapierdalaczy, którzy nie są złośnikami i agresorami, bo przecież wychowali się na grzecznych i tłumią gniew – mogą w nagrodę za swoje wzorowe zachowanie dorobić się choroby wieńcowej.  

Sport na stres

Niedawno, na studiach, na psychologii zdrowia mieliśmy przypomnienie o tym i o innych typach, które mają swoje specyficzne choróbska. Było również o tym jak rozładowywać stres. I wiesz co? Doszłam do wniosku, który mam w sobie od bardzo dawna, ale dopiero niedawno go zwerbalizowałam. Często mówi się, że sport jest sposobem rozładowania stresu i przywrócenia zdrowia takiej osobie. No, rzecz jasna sport w rozumieniu staroamatorskim – wiesz ze trzy razy w tygodniu po 20-30 minut biegu, spacery z psem, spokojny rower, siłownia, aerobik. 

Ale co robi skurwolańsko ambitny, nastawiony na rywalizację, wiecznie mierzący wyżej i robiący 15 rzeczy na raz “A”? Czy w ogóle znasz jakiegoś “A”, który biega 2-3 razy w tygodniu po 20-30 minut spokojnym tempem i ma się z tym ok? Kurde, ja nie znam! 

“A” zabiera się za bieganie i… nakurwia. Zapisuje się od razu na maraton, najlepiej już za kilka miesięcy. Jak tylko może biegać 30 minut bez zatrzymania to zaraz poprawia wyniki. A za kolejną chwilę biega po 100 kilometrów w tygodniu, robi interwały, wynajmuje trenera i gdy już ten swój pierwszy maraton pobiegnie, to szykuje się do łamania trójki (czyli przebiegnięcia dystansu 42.195 km poniżej 3 godzin). A zresztą, kto by się chrzanił dzisiaj z maratonem. “A” napiernicza na najdłuższą trasę Runmageddonu i na górskie ultra. Najpierw śni mu się Rzeźnik. A potem 150, 230 km… We wszystkim liczy się wynik, dystans, czas. Wszyscy go chwalą, bo przecież tak wytrwale dąży do celu, no i robi coś dla swojego zdrowia. Ano robi – być może staje w blokach startowych na SOR.

Joga – grozisz mi?

Albo jak “A” słyszy od swojego kardiologia: “Panie Arkadiuszu (czy inny Albercie) – proszę trochę zwolnić, może pójdzie pan na siłownię albo na jogę?”. No to on idzie na crossfit albo na ashtangę – dynamiczną, najbardziej wymagającą, taką, żeby on naprawdę poczuł smak podłogi, gdy zacznie jej dotykać językiem. 

“A”, trochę ze względu na swój ognisty temperament, a trochę być może szturchnięty w dzieciństwie, nie umie się wyluzować w sporcie (może znasz jakieś Białe Kruki, ale większość kruków jest klasycznie czarna). Nie pójdzie na jogę, nie posłucha relaksacji podążając za nią, lecz rąbiąc pazurem w podłogę jak metronom. Będzie chrząkał i rozglądał się po sali. I będzie go wkurwiało, że ma tak LEŻEĆ.

Jak obezwładnić A?

Przeciętny “A”, żeby się wyluzować musiałby chyba dostać coś na zwiotczenie mięśni, albo zapaść w śpiączkę. Albo ktoś bliski musi go zapytać: “Słuchaj, którą z tych dwóch trumien wolałbyś dla siebie? Bo zaczynam się powoli rozglądać”. “A” naprawdę musi czuć, że sobie szkodzi. Musi się sparzyć, rąbnąć w ścianę, zaliczyć poważny wypadek albo trafić na SOR. Wtedy do wąskiego gardła jego uwagi zaczyna docierać, że “zawał to nie katar”, jak śpiewał wieszcz Łona, którego zacytuję na końcu. 

No i po co ja to piszę? Piszę do Ciebie, drogi “A”. Wiem co czujesz, bo sama jestem anonimowym “A”. Sama nakurwiałam bez litości i czasem nadal czuję się jakbym miała owsiki, jak mam gdzieś spokojnie wysiedzieć. Nie umiem medytować siedząc na poduszce medytacyjnej, bo czuję wówczas jakby ktoś smażył mi tyłek. Wiem, że jedyna medytacja, jaką na dłuższą metę zniosę to taniec albo powitania słońca – konkretny układ w jodze, w którym możesz skoncentrować się tylko na ruchu i oddechu. Niezmierzanie ku samozagładzie wymaga ciężkiej pracy nad sobą. Uspokajanie swojego trzepocącego serca oddechem jest dla Ciebie i dla mnie trudniejsze niż wizja wtargania zdechłego byka na Mount Everest.

Ale da się.

Nie zawsze i nie w pełni. Bo nadal pozostajesz ekstrawertycznym neurotykiem, nadal Twój temperament płonie. Ale możesz pracować nad tym by ten ogień nie palił Cię od środka i wyrażać negatywne emocje (ale lepiej najpierw dowiadując się jak, niż warcząc i gryząc na prawo i lewo). Możesz przymuszać się do tego żeby nie rywalizować na każdym froncie. Spróbować tych spacerów zamiast nakurwiania jak dzik do maratonu. Znaleźć coś, co Cię uspokaja, a nie nakręca. A przede wszystkim – nie udawaj przed sobą, że oto walczysz ze stresem, gdy właśnie znalazłeś kolejną rzecz, która będzie dla Ciebie jego źródłem. 

Spłonąć młodo czy rąbnąć się w łeb?

No więc kochany anonimowy “A”, mnie zatrzymało to, że trochę się wykopyrtnęłam zdrowotnie, choć zamiast kraksy serduszka zaliczyłam skręcenie kolana. Dwa razy. W ogóle moje ciało mówi mi dużo i od tego jak zaczęłam chodzić na jogę, to ja go wreszcie trochę słucham. Twoje ciało zapewne też Ci mówi, choć wiem, że długo można pozostawiać na to wołanie kompletnie głuchym i mówić mu: “Siedź cicho, mazgaju, nie mam na to czasu i nerwów”.

Zrobisz oczywiście co zechcesz i może to Twoje życiowe Pendolino będzie wyjątkiem i pozostanie na takich obrotach przez równiutkie 80 lat. Każdy ma prawo też robić sobie kuku i wybierać np. żyć intensywnie i spłonąć młodo. Ma również prawo zdobyć tytuł jednej z tych osób, których prawa fizyki nie dotyczą i jeśli startujesz w tym konkursie, życzę Ci wygranej z całego mojego trochę za szybko bijącego serca.

***

Łona i Webber (uwaga niecenzuralnych słówek ciąg dalszy!)

“Biznesmen”

Raz biznesmen szef siedmiu spółek, sześciu banków
Pięciu hoteli i czterech luksusowych kółek
Miał znajomych w AWS, mój Boże
Jednym słowem wiodło mu się nienajgorzej

Idylla – mogłoby się wydawać
Z tym, że podupadł na zdrowiu
No, w sumie to miał zawał
Wyszedł z tego, co miał nie wyjść, a jak?
Wziął go lekarz i powiedział tak:

“Panie, co tak spieszno panu z tą ciasną trumną?
Masz pan żonę, masz pan dzieci, weź pan urlop
Rzuć pan wszystko, serce może walnąć w każdej chwili
I spierdalaj na wakacje, nie wiem, do Brazylii!”

Ziomek się przestraszył, w końcu zawał to nie katar
Wsiadł w samolot i na drugi koniec świata
A tam: spacer, relaks, joga, chuje-muje
Mówił: “Tak, teraz odpoczynku potrzebuję”

Tu się rzecz komplikuje, bo po dwóch dniach lenistwa
Cała nadzieja na powrót do zdrowia prysła
Otóż była tam przystań, w tej mieścinie rzadkiej,
Na którą nasz bohater trafił przypadkiem

pomyślał: “O, tu ludzie pracy są też”
I podszedł do rybaka który chlał wino, zresztą piąte
Popatrzył i żeby zacząć gadkę chyba, powiedział:
– No co tam słychać panie rybak?

A rybak na to:
– A dobrze, dzisiaj rano wstałem
Wziąłem łódkę, trochę popływałem, kurwa
Przez godzinę wyłowiłem ryb z piętnaście
I odpoczywam sobie od południa tutaj właśnie

– Od dwunastej? – krzyknął biznesmen – Od dwunastej już masz wolne?
– A co? Siądę tu gdzieś i wino pierdolnę
Biznesmen chociaż na wczasach poczuł się w żywiole:
– Pozwolisz, że dam ci radę…
– A co! Pozwolę!

– Jak to kurwa? O dwunastej dzień pracy skończony?
Przecież mógłbyś zarobić więcej, tylko pomyśl!
Połowiłbyś od rana aż do chwili kiedy słońce znika
I po tygodniu miałbyś pana pomocnika

Po miesiącu kupiłbyś drugą łódkę, a potem trzecią
Po roku śmigałbyś wziętym w leasing kutrem
Później drugim, siódmym i tak dalej…
Stary, wielka firma – czy to nie brzmi wspaniale?

Tu rybak przerwał:
– Panie, muszę powiedzieć, że pomysł niezły
Ale ze mną co bedzie?
– Jak to co? Będziesz odpoczywał sobie!
– Tak? No a co ja teraz robię?

2 komentarze to “Osobowość typu A, automatycznie zmierzająca ku samozagładzie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *