“Owsianka innych wygląda lepiej”. O social mediach i FOMO, lęku przed pominięciem.

Fot. Anastasia Gepp Pixabay.com

Rozmawiałyśmy z Kreską o nienadążaniu za światem. O dwóch stronach medalu tego, że mamy teraz tak szeroki dostęp do świata i niemal nieograniczone możliwości. Bo przecież to cudowne, nie? Dziś możesz być kim zechcesz. Przynajmniej tak Ci mówią.

Miliony kursów, niezliczone strony z inspiracjami, możliwość podglądania artysty z drugiego końca świata, wyjazdu i zamieszkania na malutkiej wysepce, a potem życie z dokumentowania tej szczęśliwości na swoim Insta. Ty też możesz. Tylko trzeba chcieć, nie? Moje pytanie na dziś brzmi: Jak się z tym czujesz? 

Opowiem Ci jak czuje się Kreska. 

— Wiesz jak się czuję? Jakbym stała gdzieś pośrodku Syberii przy linii kolejowej obserwując pędzące pociągi. Jeden za drugim. I nie miała szansy się do nich dostać. Świat jest jednym cholernym Pendolino! Czy tylko ja się na nie nie załapałam? Jak to się stało, że z niego wypadłam? Wszyscy coś robią. Jeżdżą po świecie, organizują akcje społeczne, rzucają korpo i zakładają biznes z ozdobami choinkowymi z recyklingu, rysują komiksy, prowadzą jogę online, nagrywają podcasty, robią szkolenia, piszą książki! A ja nie wiem jak mam się odnaleźć w tym świecie! O co z tym chodzi? Czy ja jestem już taka stara? Czuję się jak babcia, która nie ogarnia telefonów dotykowych…

— Kreska, wiesz przecież, że to, co widzisz w social mediach to tylko wisienki na torcie. To maleńkie wycinki rzeczywistości albo… albo nawet nierzeczywistości. Te laski, które wrzucają swoje śliczne fotki z dzieckiem przyssanym do piersi – widzisz to zdjęcie i masz wrażenie, że bije z niego spokój. Że ta magiczna chwila trwa. Ta sama laska nie wrzuca Ci na Instagram filmiku jak to dziecko przed chwilą się darło, że chce cyca. A to darcie się i urabianie po pachy to dziewięćdziesiąt procent jej czasu. Te magic moments trwają tylko chwilę. I Ty niby o tym wiesz, ale frustrujesz się, jakbyś nie wiedziała. Jak ktoś wrzuca informację o tym, że udało mu się wywalczyć, że miasto nie kosi trawników i pszczółki mają gdzie zapylać, to nie widzisz tony papierów, jakie przerzucił z tej okazji. Jak ktoś pisze książkę… przecież widzisz jak to jest, jak ktoś pisze książkę… Czasem jest flow i powstaje 20 stron znikąd. A czasem jest rodzenie w bólach jednego, cholernego akapitu. I stawanie na uszach żeby ludzie w ogóle tę książkę zauważyli w gąszczu wszystkich możliwości. To nie jest tak, że tylko Ty stoisz na środku tej Syberii. A życie osoby, które zdaje Ci się bardziej kolorowe na Insta wcale niekoniecznie jest takie cudowne. Może gdyby było, to nie miałaby potrzeby krzyczeć głośno w social mediach jak to ona wspaniale żyje. Patrzcie! Patrzcie jak ja mam fajnie!

Pamiętasz jak było, jak nie było jeszcze komórek z superaparatami? Jechałaś w dzicz rowerem, spałaś pod gwiazdami, gotowałaś makaron z sosem z torebki w aluminiowej menażce. I zasypiałaś patrząc na gwiazdy. Przywoziłaś z wyjazdu 36 ściśle wyselekcjonowanych fotografii. Nikt wtedy nie wrzucał zdjęć swojego żarcia! Nikt nie marnował na takie rzeczy kliszy. Ludzie też jedli śniadania, ale to nie było żadne wydarzenie! Kto robił fotę karmiącego cyca? 

— No właśnie! Cholera, jak to się stało, że takie rzeczy teraz są wydarzeniem? Jak to się stało, że patrzysz na czyjąś owsiankę z truskawkami i mu zazdrościsz, że jego życie jest lepsze? Nawet jego owsianka ładniej wygląda! 

— Ale czy smakuje lepiej? Owsianka to tylko owsianka… Karmienie cycem, to tylko karmienie cycem. I co się stało na tym świecie, że Ty przeżywasz dramat, że nie jesz na śniadanie takiej ładnej owsianki? W ogóle pamiętasz żeby ktoś kiedyś się interesował co inni jedzą na śniadanie? I żeby się tym dręczyli? Jak to się stało, że codzienne życie stało się takie na pokaz? Że stało się elementem takich porównań? Zawsze jacyś ludzie składali jakieś papiery, jacyś ludzie jedli jakieś owsianki, jacyś ludzie akurat byli na wyjeździe. Tylko my tego nie śledziliśmy. Miałaś bliski kontakt z grupką znajomych. Chciałaś iść i pooglądać czyjeś zdjęcia z wyjazdu to musiałaś pójść do knajpy na pokaz, albo na kolację ze slajdami do czyjegoś domu. No i wyjeżdżała w ten sposób garstka ludzi, do których miałaś dostęp. A teraz masz tego po kokardę, chcesz, czy nie. Kto miał kontakt z tyloma ludźmi? Jak masz polubionych 500 osób na Instagramie, to zawsze znajdzie się wśród nich grupka, która akurat jest na wakacjach i będzie Cię “dręczyła” wspaniałymi fotkami, podczas gdy Ty siedzisz w ponurym biurze. I Ty będziesz się czuła udręczona, bo te turkusowe morza, białe plaże i epickie owsianki atakują Cię przez cały czas.

— Dlaczego to tak nie działa na Ciebie? Ja mam wrażenie, że tylko ja jestem takim loserem

— Działa. To na wszystkich działa w jakimś stopniu. No i zależy czy jesteś głównie tego odbiorcą czy jesteś dawcą. To, co nas przytłacza to za dużo niepotrzebnych informacji. I porównania społeczne. Bo przecież ogólnie rzecz biorąc, to fajnie, że teraz każdy może wyjechać na koniec świata. Że może zobaczyć tę turkusową wodę na własne oczy. To fajnie, że ludzie mogą żyć ze swojej pasji. Utrzymywać się z jogi, prowadzenia medytacji, z tego, że gadają do smartfona o swoim życiu. I masz wrażenie, że jeśli Ty tego nie robisz, to już jesteś przegrywem. Ale to też dlatego, że nie widzisz kiepskich stron tego. Jak myślisz o życiu z pisania, to widzisz autora powieści tworzącego przy drewnianym biurku, wpatrzonego gdzieś w dal za okno, na sielski wiejski krajobraz. W ciszy gdzieś brzęczy mucha, dookoła panuje spokój. Widzisz go rozmyślającego na pomoście, pijącego kawę. Piękna wizja. Nie widzisz tych momentów, gdy wysyła swoją książkę po wydawnictwach i czeka miesiącami na jakikolwiek odzew. I go nie dostaje. Jego konto już od dawna przypomina suchą studnię pośrodku pustyni. A nawet jak uda mu się podpisać kontrakt, to od wydawnictwa dostaje marne grosze. Widzisz tylko swoją wizję pisarza. Swoje wyobrażenie. A rzeczywistość… jest mało instagramowa… 

— Wiesz co jeszcze jest problemem? Niby teraz możesz zostać kim chcesz. Nauczycielem jogi, masażystą, grafikiem, projektantem wnętrz. Programistką! Idziesz na szybki kurs i gotowe! Teraz łatwiej niż kiedykolwiek można się przebranżowić. Ale potem idziesz na ten kurs i lipa. Okazuje się, że to wcale nie jest takie łatwe. Albo że skaczesz tylko między tymi kursami i tak czy siak nie możesz sobie znaleźć miejsca…

— No bo wcześniej żeby wejść w jakieś środowisko musiałaś poświęcić dużo czasu. Teraz jest pozornie łatwiej, bo możesz w parę tygodni dostać certyfikat. Zresztą… ktoś i tak na tym zarobi, tylko nie Ty. To jest źródłem biznesu głównie dla tych firm, które sprzedają kursy. Oni żerują na takich wanna be

— Wiesz co mnie jeszcze dobija? Że wszystko jest “Twoją winą”. Bo się za mało starasz. Niby jesteśmy teraz w sytuacji, gdy tak łatwo po wszystko sięgnąć. Książkę możesz wydać sama, możesz mieć firmę i załatwić sobie zlecenia, nie musisz użerać się z szefem, możesz zrobić piętnaście kursów i zostać kim chcesz. Cały internet tylko czeka na Twój kulinarny blog, Twoje filmy o naleśnikach na Youtubie. Więc skoro nie osiągasz sukcesu, to znaczy, że Ty jesteś nieudacznikiem.

— Ale to tylko pozory, bo wcale nie wszystko możemy osiągnąć. Przez nie czujesz się tylko gorzej sama z sobą. Właśnie jak ten przegryw. Bo “wystarczy tylko chcieć”. Taki świat silnych, prężnych, zmotywowanych, kreujących swoje ja i sięgających po sukces. A jednocześnie świat obfitujący w depresję i zaburzenia lękowe. Możesz chociażby założyć blog na ten temat i poużalać się publicznie. “Przy odrobinie zaangażowania”. 

— O tak, świat na pewno potrzebuje jeszcze jednego mojego bloga, który zawsze będzie wisiał za kiblem, bo Bozia mi nie dała zdolności autopromocji. Poza tym, powiem Ci, że już mam taki fizyczny przesyt… Chciałabym być od tego całkowicie niezależna. Jestem w takiej babskiej grupie, która ma się wzajemnie inspirować i sobie pomagać. Dziewczyny wrzucają linki do swoich instagramów, stron, działalności. I wiesz co? Rzygam tym. Czuję się jakbym stała pośrodku tłumu, w którym każdy coś krzyczy, próbuje przeforsować swoje hasło. Ale nic nie da się usłyszeć. Część osób wpadła na to żeby wziąć drabinkę i z tej drabinki krzyczeć. Ale ich też już jest z 500 i też już się nie da. Jeszcze inna część pokazuje przy tym cycki (no, takie metaforyczne), bo chciała się wyróżnić ale setki innych wpadły na to samo. 

— Obrazowe…

— Ja w tej grupie zamiast się zainspirować to się załamałam! Poczułam się najgorszym przegrywem jakiego nosiła ta planeta! I schowałam ze wstydem za plecami te swoje “cuda na kiju”, bo dziesiątki lasek robią to lepiej. Dramat…

— No… trzeba mieć jakiś tupet, brak poczucia obciachu żeby osiągnąć sukces, gdy próbuje osiągnąć go wielu. I niestety nie jest tak, że dobre rzeczy obronią się same. Nie raz się okazywało, że jakieś wielkie odkrycie naukowe przeleżało w czyjejś szufladzie albo właśnie powieszone za tym “kiblem” i musiał to samo odkryć ktoś, kto umiał to zaprezentować, czyli wypromować.

Wcześniej też były osoby, które coś robiły, ale ich nie znałaś i Cię to nie miało jak zdemotywować. Jest chyba jakaś granica, niewidzialna linia między inspiracją a demotywacją. Tak jak można się przejeść ciastem, czymś bardzo smacznym, a jak zjesz za dużo to się zasłodzisz i nie jest już tak fajnie. Pewnie jakbyś znała 5 takich osób, to czułabyś, że wszechświat ma miejsce również na Twoją “cegiełkę”. A jak jest ich tysiąc… Podziwiam ludzi, którzy się tym nie zrażają. I zakładają nowe profile, mimo że ma się wrażenie, że w dany temat już się nawet szpilki nie da wetknąć.

— Młodszym chyba jest łatwiej… Oni mają w sobie jakoś więcej tego przekonania, że ktoś będzie chciał ich słuchać mimo że w sumie się nie znają. Mają przekonanie, że świat chce usłyszeć ich opinię.

— W trochę innej rzeczywistości dorastali. Choć jak pomyślę o tym, że w tym młodszym pokoleniu jest ponoć jeszcze więcej depresji, uzależnienia od internetu to… jakoś nie zazdroszczę. Bo jednak gdy przegrywa się walkę o tę “widownię” to niewątpliwie jest cios dla ego. Wiesz co mi teraz przyszło do głowy? Że zachowujemy się jak ptaki, które śpiewają coraz głośniej, bo na świecie jest coraz więcej hałasu. Uczymy się przekrzykiwać. A ci, których już za bardzo boli gardło mają poczucie, że wypadają z gry.

— Smutne.

— Smutne. Jest coś takiego, co się nazywa FOMO. Fear of Missing Out. Lęk przed pominięciem. Kiedyś, zanim zgłębiłam ten temat, myślałam, że chodzi w tym bardziej, o to, że się stresujesz, że czegoś nie wiesz, że coś Cię omija, więc co i raz sprawdzasz, co tam mówi do Ciebie telefon. Teraz wiem, że to coś więcej. To lęk przed tym, że inni ludzie wiodą ciekawsze życie, że to im zdarzają się piękne rzeczy. A Tobie nie. Ci, którzy doświadczają tego lęku najsilniej mówią, że inni ludzie mają więcej doświadczeń, z których są bardziej zadowoleni niż oni. Powstał ciekawy raport na ten temat. Piszą w nim, że osoby najbardziej “sfomowane” rzadziej niż grupa ogólna internautów lubią siebie, częściej mówią, że nie mają powodów by być z siebie dumnym, dwa razy częściej odpowiadają, że niekiedy uważają, że są do niczego i że czasami czują się bezużyteczni. Zresztą zacytuję Ci kawałek:

Osoby sfomowane są skłonniejsze do potwierdzania negatywnych sformułowań na swój temat. Częściej też bywają przekonani, że inni wiedzą lub mają więcej. Media społecznościowe nie są więc wyłącznie przestrzenią dla intensywnego epatowania chwilami radości i samozadowolenia. To także przyczyna bolesnych autorefleksji, zazdrości, porównywania się, konfrontowania oczekiwań wobec własnego życia z życiem innych osób. Jak więc widać, social media, przynajmniej w odniesieniu do fomersów, nie służą budowaniu poczucia własnej wartości, a wręcz przeciwnie – mogą je znacząco zaniżać.

— No ale to co z tym zrobić?

— Na początek chyba warto zdać sobie sprawę, że to ma związek z uzależnieniem. I że się tego w ogóle doświadcza. Przypominać sobie o “zapleczu”, kreacji innej rzeczywistości niż ta prawdziwa. Rozmyślać o tym czego Ty chcesz, a nie czego “powinnaś” chcieć. Przyglądać się co Ci to robi. Jak powiedziałaś: “Rzygam już tym”, to pomyślałam, że to tak jakbyś się przejadła albo przegięła z alkoholem. Lampka wina albo kawałek czy dwa ciasta mogą Ci sprawić przyjemność. Ale jeśli z nimi przeginasz to rano budzisz się z bólem głowy i suchością w ustach albo cięższym tyłkiem, złym samopoczuciem i wyrzutami sumienia. I możesz to powtórzyć, znowu to sobie zrobić albo uznać, że Cię to krzywdzi. Jeżeli świadomość, że miliony lasek robią fajne rzeczy i działa to na Ciebie paraliżująco, to możesz przestać tam wchodzić żeby nie podcinać sobie skrzydeł. I robić swoje. Ale tak jak z alko i kompulsywnym jedzeniem – czasem jest potrzebny odwyk i zauważenie, że w to wpadasz, bo np. czujesz się samotnie i że przerastają i paraliżują Cię możliwości. Że wszystkiego jest za dużo. Za dużo kolorów, dźwięków, bodźców.

— Tylko z chlania można zrezygnować całkiem. A z tym jest chyba bardziej jak z uzależnieniem od jedzenia. Nie da się całkiem od tego odciąć, zrezygnować. Nie w dzisiejszym świecie.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *