Jezioro skute lodem cz. 6

Część szósta opowiadania o księżniczce Fiore i upiorzycy, w której chłopi umizgują się do Reinmara, chłopak odwołuje się do rozsądku księżniczki, ale ten akurat jest nieobecny.

Reinmar stał pośrodku grupki chłopów we wsi Brzegi. Fiore opierała się o płot parę metrów dalej i przyglądała im po kolei. Trochę była zła, że wszyscy mieszkańcy wylegli z chałup i kleili się do niego. Mało brakowało, a zaczęliby mu ślinić buty. Od co najmniej dwóch stuleci to głównie kobiety rządziły tym krajem, a prostaczkowie płaszczyli się przed mężczyznami i byli skłonni na poważnie rozmawiać tylko z właścicielem dwóch krągłych kulek zawieszonych trochę poniżej pasa spodni. Nieposiadanie kulek skutkowało znacznie mniejszymi możliwościami zogniskowania na sobie oczu i uszu pospólstwa. Fiore splunęła.  Zauważyła, że czterech młodych młokosów co i raz rzuca sobie porozumiewawcze spojrzenia. Od czasu do czasu patrzyli również na nią. Ten jasnowłosy z ubytkami w uzębieniu i aparycji buraka spoglądał na nią wyjątkowo paskudnie. Czuła się jak gruszka, w którą zamierza się wgryźć tak, że po łokciach kapałby mu sok.  Próbowała złowić jakieś fakty, których jeszcze nie słyszała.  – Skąd wiecie, że to upiorzyca, skoro nikt jej nie widział? – zapytał podchwytliwie Reinmar. Zniżał głos, głowę chował pod kapturem i Fiore musiała przyznać, że potrafił być z niego kawał draba.  – Panie wiedźmaku, ta suka po nocach wyje. Chłopaków naszych woła. Przy pełnym księżycu to rozum całkiem gubią i chcą do niej leźć. Jakby chłop to był to po cholerę by chłopów do siebie ciągnął? – zauważył skąd inąd słusznie wąsaty.  – Dobra – urwał w końcu Reinmar. – Zajmę się tym. Ale będzie was to sporo kosztować – powiódł spojrzeniem po zgromadzonych. – Każdą cenę zapłacim! – Zakrzyknęła skrzekliwa starucha, która ostatnio, gdy Fiore ją widziała, podpierała miotłę. Reinmar utkwił w niej wzrok, a wokół dało się usłyszeć cichy pomruk dezaprobaty. Starucha zaczęła jakby kurczyć się w sobie.  – Jeszcze jedno. Za jeziorem stoi chata. Taka, bielona. Kto w niej mieszka? – zapytał znowu podchwytliwie. Zaczynała już przyznawać mu punkty za błyskotliwość konwersacji. – Ach – machnął ręką wąsaty. – Stara zielarka tam mieszkała. Dziwna taka. Zawsze na uboczu. Ale dawno jej tu nikt nie widział. Trochę strach było się w tamte strony zapuszczać. Zawsześmy dzieciakom do uszu tłukli żeby się tam nie włóczyły – dodał jakby zezłoszczony, że musi o tym opowiadać. – Wyniosła się pewnie. Albo ją coś użarło w końcu, jak po nocach łaziła jakąś zieleninę po lasach zbierać. Dobrze gadam? – powiedział to głośniej i poszukał aprobaty wśród zgromadzonych. – Dobrze gada! Dobrze! – zamruczał tłumek. – Stara? – dopytał Reinmar. – Jak stara? – drążył. – Ano, w zęby żeśmy jej nie patrzali – zaśmiał się czarnowłosy, postawny chłopak. Wszyscy zgodnie parsknęli śmiechem różnej tonacji.  – W zęby nie… – rzekła cicho Fiore. Blondyn złowił to jednym uchem i przyjrzał się jej jakby odrobinę zaniepokojony. Kiwnął głową na czarnego i w lekkim zamieszaniu zniknęli za chałupą. 

***

– Fiore… Jesteś pewna? – Reinmar przyjrzał się niepewnie niezmąconej wodzie jeziora. Księżniczka wyciągnęła ze swoich juków skórzaną torebkę i przewiesiła sobie na skos przez ramię. Pogłaskała Freyę po czole. – Jeśli się boisz, masz jeszcze czas żeby stąd odjechać – powiedziała szorstko i złapała wodze obu koni. – Tak. Boję się. I wiem, że ty też – spojrzała na niego i zmrużyła wściekle oczy. Wytrzymał to spojrzenie. Odwróciła się do niego tyłem i odprowadziła konie dalej. Zdecydowała, że tym razem nie będzie ich wiązać. Gdyby coś się nie udało… Wróciła i przykucnęła przy samym brzegu jeziora. Wpatrywała się w nie, jakby czegoś szukała pod powierzchnią. – Po co ci to? – zapytał stając nad nią.  – Reinmarze, powiedziałam ci już. Możesz odejść – jej słowa były zimne jak lód. Poczuł chłód. Przestąpił z nogi na nogę. Ukucnął przy niej, złapał ją za łocieć i zmusił by na niego spojrzała. – Po co ci to? Dlaczego musisz się w to wtrącać? – zapytał jeszcze raz, bardzo poważnie. – Nie wiem. Czuję, że muszę z nią porozmawiać – spuściła wzrok i przyjrzała się swoim dłoniom.  – Jesteś księżniczką, jedyną spadkobierczynią tronu – starał się znaleźć w niej jakikolwiek bastion zdrowego rozsądku, ale miał wrażenie, że znalazłby najwyżej jakąś wyjątkowo starą komórkę na miotły albo coś wielkości budy dla psa. – Możemy poszukać wiedźmaka. Pomogę ci… – spiorunowała go spojrzeniem, pod którym zamilkł jak nagrobek prababki Irenier.  – Jeśli chcesz wiać rób to szybko. Zaraz się zacznie – przeniosła wzrok na drugi brzeg jeziora, który zaczynał już powoli bieleć od szronu. 

***

Białe palce zaczęły powoli wynurzać się spod wody. Za nimi dłoń, nadgarstek, przedramię i łokieć. 

***

Fiore stała samotnie na brzegu jeziora. Trzęsła się z zimna, a jeszcze bardziej ze zdenerwowania. 

***

Dłoń i łokieć znalazły oparcie na tafli lodu, która okrążała już miejsce, z którego się wynurzyły. Powoli spod wody zaczęła wyłaniać się również głowa o ciemnych, mokrych, przykrywających twarz włosach. 

***

Fiore próbowała za wszelką cenę zapanować nad swoim ciałem. W oddali usłyszała rżenie Freyi. W głowie kołatało jej pytanie: “Po co ci to?”. Miała wrażenie, że gdyby ktoś żywy był w okolicy, uznałby, że jej zęby biją na alarm pożarowy. 

***

Z wody wynurzyła się druga ręka. 

***

Z jej oczu pociekły strużki łez. Wyprostowała się i poprawiła kurtkę.

***

Głowa była coraz wyżej nad taflą wody.

***

Pociągnęła nosem i przetarła twarz rękawem. 

***

Postać na środku jeziora oparła kolano o taflę lodu. I drugie.

***

Powoli zdjęła skórzaną torebkę przez głowę i drżącymi dłońmi wyciągnęła z niej turkusową chustkę.

***

Upiorzyca odgarnęła włosy z twarzy i Fiore zobaczyła oko tak niebieskie, jak szafiry. I w dodatku wyglądało jakby świeciło własnym światłem. 

***

Stały naprzeciw siebie w milczeniu. Upiorzyca przekrzywiła głowę i przyjrzała się Fiore, z zaciekawieniem. Jej skóra była przerażająco biała. Ciało nagie. Długie włosy przyklejały się do jej piersi. Powoli zaczęła unosić rękę ku górze. – Mam coś, co należy do ciebie! Wiem kim jesteś – krzyknęła księżniczka. Czuła, że jej kolana żyją własnym życiem i najwyraźniej próbują się właśnie nauczyć jakiegoś tańca. A może po prostu szarpały się żeby poszukać miejsca, w którym rośnie pieprz. Fiore pomyślała, że dała sobie radę ze smokiem. Że poszła się z nim rozmówić, latała na nim, pomogła go odczarować, a potem… A potem nawet przeleciała! Czy teraz miała sobie nie poradzić z kobietą? Trochę może białą i nieszczególnie żywą. Ale jednak kobietą? Ręka upiorzycy zamarła w powietrzu. Fiore uniosła wysoko torebkę i chustkę. Upiorzyca poruszyła tylko oczami. Zerknęła na rzeczy, które księżniczka trzymała w rękach i znów przewierciła ją spojrzeniem.  – Chcę… chcę porozmawiać! – krzyknęła niepewnie, łamiącym się głosem.  – Po…ro…sma…wiaaaaaaśśśś… – wysyczała biała postać, a Fiore miała wrażenie, że ziemia lekko drży od czegoś, na kształt upiornego śmiechu. Księżniczka przełknęła z trudem ślinę. Spięła na chwilę wszystkie mięśnie ciała żeby poczuć swoją siłę.  – Chcę… chcę ci pomóc! – krzyknęła głośniej i pewniej. – Myślę, że wiem dlaczego ich wołasz. Ale muszę wiedzieć to na pewno! Upiorzyca opuściła dłoń. Nadal gapiła się na białowłosą na brzegu, ale jakby już mniej złowrogo.  – Po…móssss… – wysyczała cicho i z wysiłkiem, jakby dopiero uczyła się wymawiać to słowo. – Tak! Pomóc. Porozmawiamy? Nie rzucisz się na mnie? – zapytała wciąż niepewnie, ale już spokojniej Fiore opuszczając ręce i przestępując z nogi na nogę. Zdała sobie sprawę, że od napięcia zaczynała się upodabniać do stojącej obok niej grubej brzozy. Upiorzyca namyślała się dłuższą chwilę. Przyjrzała się swoim białym, pomarszczonym dłoniom.  – Dobra. Ale jak wylessssie ten, sssso kryje się ssa drzefffem! – splotła przedramiona tuż poniżej piersi. Fiore obdarzyła ją nierozumiejącym spojrzeniem. Że kto? – Freya? – krzyknęła księżniczka w kierunku lasu starając się mieć białą topielicę cały czas na widoku. Krzyknęła jeszcze raz. Jeden z krzaków nieopodal zatrząsł się. – Chyba chodzi jej jednak o mnie… I chyba wciąż nam na imię Reinmar – jego twarz była niemal równie biała jak ta na środku jeziora. Fiore poruszyła bezgłośnie ustami, ułożyła je by coś powiedzieć, zmieniła zdanie, spróbowała jeszcze raz i zamilkła. Odwróciła się w stronę upiorzycy. Reinmar dołączył do niej i stanął o krok dalej od brzegu jeziora niż stała Fiore. – Ostrzegam! Nie biję się z dziewczynami! – krzyknął i zamilkł. A w ciszy księżniczka miała wrażenie, że słyszy grzechotanie jego kolan. Mimowolnie się uśmiechnęła.

***

– Powiedzieli, że byłaś starą zielarką. Ale tak coś czułam, że łżą – powiedziała Fiore, chuchnęła i roztarła ręce. Siedziała na płaszczu Reinmara kilka metrów od brzegu, na skutej lodem tafli jeziora. Metr przed nią na gołym lodzie siedziała czarnowłosa blada dziewczyna, z podwiniętymi, nagimi nogami i zwieszoną smętnie głową. Milczały chwilę. – Obawiałam się też, że… – urwała.  – Było ich czterech. Zawsze trzymali się razem. Czasem widywałam ich tu nad jeziorem. Zawsze z daleka. Skakali do wody, biegali nago po lesie. Bałam się ich. Unikałam – mówiła cicho i smętnie. Popatrzyłaby na paznokcie, gdyby je miała. Mogła tylko przyjrzeć się pomarszczonym palcom. – Dopóki żyła matka bali się zapuszczać za jezioro. We wsi mówili, że matka była wiedźmą, która je dziecięce pieczone udka na śniadanie i zapija gąsiorkiem kobiecej krwi miesięcznej – znowu umilkła. – A zapijała? – spytała Fiore i podkuliła kolana pod brodę. Było jej zimno. Upiorzyca obdarzyła ją przeciągłym spojrzeniem niebieskich oczu.  – Nie zapijała – powiedziała chłodno. – Była tylko starą zielarką – dodała po dłuższej chwili. – Mieszkającą samotnie z córką w lesie, za jeziorem – spojrzała tęsknie w kierunku domu. – Byłam tam – powiedziała cicho Fiore. – Niestety twoje kury nie przeżyły – ugryzła się w język, stwierdziwszy, że mówienie o tak delikatnych i być może drażliwych rzeczach nie jest zbyt dobrym pomysłem, gdy siedzi się na środku skutego lodem jeziora, w towarzystwie groźnej topielicy. – I Wirusia też? – spytała bardzo cicho, a Fiore mogłaby przyrzec, że zaszkliły jej się oczy. – Wirusia? – dopytała niepewnie księżniczka. – Moja koza… – dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Fiore zastanawiała się przez dłuższą chwilę czy może powinna położyć dłoń na plecach łkającej topielicy, czy może jakoś ją pocieszyć. Nie bardzo jednak wiedziała jak pociesza się topielice, ani czy można ich dotykać nie narażając ręki np. odmrożenie lub odpadnięcie. – Przykro mi – powiedziała w końcu cicho. Zdecydowała się na jeszcze jedno bardzo niedelikatne pytanie, stwierdziwszy, że być może jednak byłoby lepiej żeby następnym razem to Reinmar wziął na siebie gadanie.  – Co się stało z twoją matką, jeśli mogę spytać? – wydusiła to w końcu. – Przyszedł jej czas. Pochowałam ją za domem. A potem po mnie przyszli… – księżniczka miała wrażenie, że para, która krążyła wokół nich zaczyna tężeć i krystalizować w małe kryształki, które opadają z cichym brzęknięciem na lód. Zdecydowała, że lepiej jeśli nic już nie będzie mówić. – Zbierałam zioła. Czasem wychodziłam nocą. Niektóre rośliny mają zupełnie inną moc, gdy są zbierane przy świetle księżyca… – spojrzała w niebo. Nie było widać białej tarczy. Rozejrzała się po gwiazdach w milczeniu. – Była pełnia. Przyszłam tu, nad jezioro. Weszłam do wody z nożykiem, naga, tylko z torbą przewieszoną przez ramię – popatrzyła na zamarzniętą lilię wodną. – Usłyszałam ich głosy. Krzyczeli coś, śmiali się, postawili latarnię po drugiej stronie jeziora. Tej, na której stałaś – skinęła głową na miejsce, gdzie teraz czekał skostniały Reinmar. Któryś z nich wskoczył do wody, Kręcił naokoło swoim… Nie wiedziałam co robić. Stałam tak bez ruchu, mając nadzieję, że mnie nie zauważą – urwała. Objęła się rękoma, jakby nagle zrobiło się jej zimno. Choć Fiore zobaczyła w tym geście kobietę, która wstydliwie chce zasłonić piersi. – Zauważyli… – szepnęła ledwie słyszalnie. – Wołali mnie. Krzyczeli do mnie rzeczy, których nie rozumiałam. Byłam zresztą tak przerażona, że równie dobrze mogliby mówić w zupełnie innym języku. Zaczęłam się cofać, ale oni biegli już do mnie brzegiem. Chciałam szybko dopaść moją sukienkę, ale nim moje stopy dotknęły lądu oni już tu byli. Jeden wymachiwał moją nią nad głową. Krzyczał żebym sobie po nią przyszła i ładnie poprosiła – Fiore zauważyła, że dziewczyna zaczyna drżeć. – Dwóch weszło po mnie do wody.  “Nie!”, “Nie!”, Fiore usłyszała głos młodej dziewczyny, jakby z bardzo daleka, z głębi lasu. Odległy i nierzeczywisty. Jakby echo tamtej nocy. A może rozbrzmiewał tylko w jej głowie. – Skamlałam jak pies. Błagałam. Wyrywałam się – Fiore czuła drganie jej ciała, rozchodzące się po lodzie. Zaczynało się jej udzielać. Znowu poczuła dreszcze patrząc na nagą dziewczynę z rozpaczliwym wyrazem bólu, który wykwitł jej na twarzy. – Zrobili to tam – wskazała trzęsącą się dłonią na dalszy brzeg jeziora, tam, gdzie znalazła ścieżynkę prowadzącą do domu zielarki. I tam, gdzie pojawił się dziś pierwszy lód. Fiore poczuła się słabo, zebrało się jej na wymioty. Zakręciło się jej w głowie i naraz poczuła straszliwy, piekący ból w podbrzuszu. Wokół zrobiło się ciemno, a ona czuła, że nie może się poruszyć. Czuła tylko zimno i ból. Coś tkwiło boleśnie między jej nogami zadając rany, których nie mogła znieść. Były to rany zadawane jej ciału, ale i duszy. Jej kobiecości, godności, która z każdym ostrym pchnięciem zamieniała się w proch. Nie mogła już zrobić nic. Już prawie nie czuła bólu. Tylko przeraźliwy wstyd i otępienie. Gardło bolało ją od krzyku. Ale to już nie był jej krzyk. To był wizg jakiegoś zwierzęcia, uwięzionego w jej gardle. Choć jej ciało miotało się w szaleńczej walce, ona już nie była w tym ciele. Ona była zdrętwiała, spowolniona, już nie zależało jej na niczym. To nie ona, nie jej ciało. Jej tu nie ma. Zalewała ją fala lodu. Zamarzała w środku. Jej ciało również przestało się już poruszać. Patrzyła w księżyc. Stał wysoko na niebie. Był taki biały, zimny i nieruchomy. Nie, nie czuła już bólu.

***

– Fiore! – usłyszała jego krzyk jakby z daleka. Otworzyła oczy mrugając kilkakrotnie. Było jej bardzo zimno. Objął ją i spróbował trochę potrzeć jej ramię i plecy żeby ją rozgrzać. Odsunęła go od siebie, wstała chwiejnie, zrobiła kilka kroków i opadła na kolana. Po czym zwymiotowała. Nakrył ją swoim płaszczem i przytulił. Był rozstrzęsiony. – Gdzie… gdzie ona jest? – zapytała drżąc Fiore. – Zniknęła. Ciąg dalszy nastąpi.

One Response to “Jezioro skute lodem cz. 6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *