Dlaczego jesteśmy zależni i lękowi?

Trzęsący tyłkiem, nadmiernie zależni, mający problemy z autoprezentacją – te i wiele innych zachowań kojarzą nam się źle i często bardzo byśmy chcieli się ich pozbyć. Gdyby już się to udało na pewno bylibyśmy w życiu szczęśliwsi, prawda?

Czujemy się przez nie zwyczajnie nieprzystosowani i próbujemy zmienić w sobie te nieadaptacyjne i głupie mechanizmy. A co, jeśli one właśnie świadczą o przystosowaniu?

Gdy spojrzymy na człowieka jako na zwierzę zaadaptowane i adaptujące się wciąż do środowiska, w którym żyje, wiele jego dziwnych zachowań staje się bardziej zrozumiałych. Dzisiejsi my jesteśmy potomkami wielu pokoleń tych homo sapiensów, które wydały na świat potomstwo i umiały się o nie zatroszczyć na tyle, że ono przetrwało by znowu się rozmnożyć. Nie lubię, gdy ktoś mówi, że ewolucja do czegoś dąży. Ewolucja nie dążyła do tego żebyśmy dziś byli tacy, jacy jesteśmy i nie dąży do niczego w przyszłości. Ona się po prostu dzieje. Ci, którzy nie zdołali przetrwać, rozmnożyć się i wychować potomstwa do jako takiej samodzielności, po prostu nie przekazali dalej swoich genów, doświadczeń, nie nauczyli nikogo swoich zachowań.

Nasi przodkowie musieli być na tyle ostrożni żeby przeżyć i na tyle odważni żeby zdobywać jedzonko i zainteresować sobą samczyka lub samiczkę. I w dodatku, ponieważ homo sapiensy funkcjonowały w grupach, musieli także na tyle dobrze współdziałać, by inni ich lubili i chcieli z nimi przestawać, albo na tyle rozpychać się łokciami żeby wziąć sobie to, co chcieli. Dzisiejszych nas stworzyły nie tylko przekazywane młodszym pokoleniom geny, lecz także uprzedzenia, lęki, doświadczenia. Jesteśmy efektem tego, co się sprawdziło albo przynajmniej nie przeszkodziło zanadto

Przekaz międzypokoleniowy, o którym pisałam jakiś czas temu, jest w dużej mierze właśnie próbą uczenia młodych jak ogarniać świat żeby sobie w nim poukładać. Starsze pokolenia robią to na bazie doświadczeń własnych ale i wielu poprzednich. Na wiele z tych rzeczy patrzymy dziś jako na ograniczenie, nie tylko na ględzenie “starych” albo olabogowanie babć nad naszą młodzieńczą niefrasobliwością. Myślę o tych naszych zachowaniach, z powodu których się frustrujemy i wydaje nam się, że są one złe i nieadaptacyjne

Na przykład neurotyk, który łatwo zaczyna się stresować i długo rozpamiętuje to, co zalazło mu za skórę. Nawet dla paranoika, ze swoją rozwiniętą do absurdu nieufnością jest w tym miejsce. Owszem – są przegięci. Jeden za sprawą swojego układu nerwowego, drugi – wczesnych, a może i przekazanych mu doświadczeń. Ale można również stwierdzić, że właśnie są całkiem nieźle przystosowani. Bo zwierzątko czujne i nieufne będzie bardziej ostrożne. Nie da się tak łatwo pożreć wilkom, zwłaszcza tym przebranym w babcine fatałaszki. No ale przecież jak się będzie za bardzo stresował to się rozchoruje od tego! Tak. Ale potomstwo już pewnie zdąży wydać na świat. Więc i geny i zachowania wpadną do plecaczka nowego pokolenia. Można powiedzieć, że ewolucyjnie na tym kończy się “rola” tego zwierzątka. Nie chodzi o to czy będzie wiodło długie i szczęśliwe, czy stosunkowo krótkie i nieszczęśliwe życie. Jak przekazało bagaż i nowe pokolenie jest już na tyle duże żeby go unieść i wrzucić na plecy kolejnemu – zwierzątko to osiągnęło “sukces ewolucyjny”

Ale nadal można powiedzieć – kurde! Ale dziś to jest do kitu! Bo przecież mamy taki świat, w którym moglibyśmy żyć przynajmniej długo! Sęk w tym, że choć homo sapiens nie raz w historii pokazał, że potrafi się przystosowywać do zmian w szaleńczym tempie, to jednak istnieje coś takiego jak opóźnienie ewolucyjne. Ono wprawdzie dotyczy znacznie dłuższej perspektywy niż ta, o której mówię, bo gdyby zagłębić się w psychologię ewolucyjną to dowiecie się, że na przykład jesteśmy tak łasi na słodycze i słone frytaski i chipsy, bo dawno, dawno temu, przystosowali się do tego nasi przodkowie, w czasach gdy słodkie i słone były rzadkim rarytasem i należało go poszukiwać. A my jeszcze nie zdążyliśmy wyhamować i zorientować się, że przy takim nadmiarze soli i cukru w środowisku, wcale nie należy ich poszukiwać i ostrzyć sobie na nie zębasków, tylko unikać żeby nie zachorować na cukrzycę i nadciśnienie. Jednak podobną rzecz można zobaczyć w perspektywie znacznie bliższej. Właśnie międzypokoleniowej, a może nawet w perspektywie życia jednego człowieka. Gdy od starszych pokoleń słyszymy – nie wychylaj się, pokorne cielę dwie matki ssie – myślimy o tym jak o ciężarze. Bo przecież teraz nastały czasy, w których normalne jest się wychylać! Świat należy do tych, którzy się odważą go zawojować, nie? Uczy się ludzi jak stanąć przed innymi i się chwalić. I ci, którzy tego nie potrafią czują się czasem ułomni.

 

Tymczasem te przejawy mądrości ludowych i adekwatne do nich zachowania widać już u naczelnych lub w społecznościach łowców-zbieraczy. W książce “Bonobo i ateista” Frans de Waal pisze o takich społecznościach, w których centrum znajduje się społeczność i dzielenie się zasobami. Wśród nich akcentowanie skromności i równości jest w jak najbardziej dobrym tonie i krzywo patrzy się na każdego, kto się przechwala. Frans pisze: “Społeczeństwa zachodnie sławią natomiast indywidualne osiągnięcia i osobom, które odniosły sukces, pozwalają zatrzymywać zyski”. Dziś niektórzy uznają skromność za jakieś frajerstwo i może ona nawet budzić nieufność, bo można ją odczytać jako fałszywą. No ale! Przecież my jesteśmy tym społeczeństwem zachodnim od bardzo krótkiego czasu (o ile w ogóle).

Ludzie w moim wieku (35-45 lat) jeszcze w bardzo dużej mierze wychowali się w świecie, w którym bardziej liczyła się grupa. Nie należało się wychylać z wielu powodów, ale między innymi po to by inni Cię lubili i czuli się z Tobą dobrze. W czasach, gdy moja mama była mała, wsparcie grupy było właściwie wszystkim. Nie będę się bawić w żadne rozstrzyganie czy kiedyś było jakoś fajniej czy teraz jest lepiej. Bycie zależnym od innych dyktowało wiele warunków, na które dziś już nikt by się dobrowolnie nie zgodził, choć dawało też dużo poczucie bezpieczeństwa i oparcia. Po prostu chcę pokazać, że to, co jeszcze do niedawna było bardzo adaptacyjne (i ma znacznie dłuższą historię niż indywidualizm), dziś jest postrzegane jako coś, z czego trzeba się “wyleczyć”. Nie twierdzę również, że należy to zostawić jak jest i wybrać skromność i uległość, bo są lepsze. Nasz świat stawia na inne rzeczy, choć kto to wie na co jeszcze postawi w przyszłości? To nasze “opóźnienie ewolucyjne” w mikro skali. Staramy się przystosować do nowych realiów. Czy wyjdzie nam to na dobre – nie mamy pojęcia. Bo nie wiemy jeszcze co przyniosą nam te nowe realia. Na razie, obok niezwykłych możliwości, jakie zyskała jednostka, obok postępu technologicznego, medycznego, mówi się też o wzroście zaburzeń osobowości związanych z zagubieniem w tym nowym, globalnym świecie, w którym wmawia się nam, że wszystko stoi przed nami otworem, jeśli tylko zechcemy. A także o wzroście zachorowań na depresję, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Może zatem nie warto się do tego przystosowywać? A może chorują ci, którzy nie potrafią się przystosować.

Fot. Lucija Rasonja

Ta dzisiejsza opowieść pozostawia z większą liczbą pytań niż odpowiedzi i pobudza do wielu refleksji.

Te irytujące nas mądrości, powtarzane przez ciocie, rodziców i babcie, dotarły do nas wskutek licznych doświadczeń ich i wielu pokoleń przed nami. Nie są po złości, tylko z troski i wiary w to, że to najlepsze rozwiązania. Niektóre z nich obserwuje się u naczelnych i innych społecznych zwierzaków, co pokazuje, że są znacznie starsze niż pomysły babć i prababć. I kto wie, może okażą się znacznie mądrzejsze niż nam się wydawało, gdy już spojrzymy na swoje życie z perspektywy?

Ale może się też okazać, że nie sprawdzają się w takiej formie w nowych realiach, w których to my musimy sobie poukładać po swojemu. Które wymagają nowych adaptacji. Mam jednak wrażenie, że niekoniecznie takich, o jakich krzyczy się głośno i które ktoś nam chce sprzedawać. Bo obowiązująca obecnie kultura, która przypłynęła do nas zza oceanu to nie jedyna rzecz, do której warto się przystosowywać.

Różne nasze niechciane cechy, lęki, obawy, zachowania, choć nie dodają nam skrzydeł do zawojowywania świata, są naszym i naszych przodków przystosowaniem do funkcjonowania w świecie. Są częścią nas. Możemy próbować je zmienić, mając ich świadomość. Możemy też spojrzeć na siebie przychylniej. Nie jak na jakiegoś nieprzystosowanego pogrzańca, tylko jak na zwierzątko, któremu przyszło żyć w burzliwie się zmieniającym świecie.

2 komentarze to “Dlaczego jesteśmy zależni i lękowi?

  • Ten trend, by pokazywać wszystko, chwalić się swoim życiem w mediach społecznościowych ma tak naprawdę dopiero kilka lat. Kiedyś bardziej dbaliśmy o swoją prywatność w sieci, np. kryjąc się za nickami na gronie. I wydaje mi się, że to szybko przeminie, bo mało kogo obchodzi czy masz nowe auto, spędzasz wakacje na Zanzibarze, a bardziej to, co masz w środku. Ale faktycznie, czasami ciężko jest znaleźć złoty środek, co jeszcze powinno być nasze, intymne, a co można pokazać na zewnątrz.

    • Nie bagatelizowałabym tego trendu. Tzn. nie mam takiego przekonania, że to łatwo minie. Ludzie chcą się czuć wyjątkowi, szczególni, docenieni, a media społecznościowe dały im do tego wyjątkowe narzędzia, z których, jak podejrzewam, trudno będzie zrezygnować. Bo musiałoby się znaleźć coś innego, co to zastąpi. Dodatkowo – coś, na czym można zarobić, bo wtedy wielu ludziom będzie zależało żeby to nakręcać. Dziś to podkreślanie swojej wyjątkowości i nadanie znaczenia “mojej kawie” powoduje, że powstają nowe obszary, w których ludzie gotowi są wydawać pieniądze. Teraz w dobie Instagrama bardzo popularne zrobiły się sesje zdjęciowe – na święta, na urodziny, bez okazji, z okazji tego że jesteś kobietą, etc. Kiedyś takie rzeczy były naprawdę od święta i nie było za bardzo gdzie ich pokazywać. Np. trudno mi sobie wyobrazić, że wpadam do znajomych, a oni mówią: O! Na pewno masz ochotę zobaczyć naszą sesję zdjęciową z minionych świąt! A w social mediach jest tego zatrzęsienie. Być może się to ludziom przeje, być może poczują, że gdy każdy tak robi to nie ma w tym niczego wyjątkowego, a może znajdą po prostu bardziej oryginalne sposoby stawania na rzęsach i klaskania uszami. Może będzie po prostu większa grupa osób, które będą chciały zachować prywatność dla siebie, ale wielu innych będzie jechało na wzmocnieniach i lajkach za ładne zdjęcie kawki i będzie łykać tę kulturę narcyzmu jak dropsy.

      Fajnie jest poczuć, że jako jednostka ma się znaczenie, że można odrzucić te różne “nie wypada” i “powinno się” i inne ograniczenia. Że można głośno mówić o tym co nam się udało, w czym jesteśmy dobrzy nie mając palącego poczucia, że to jest nie na miejscu. Nie lubię jednak poczucia, że takie nasze pragnienia czy nasz wewnętrzny bunt zaraz bez skrupułów są wykorzystywane żeby nam coś wciskać. Często zanim się zorientujemy, że temu to właśnie służy, mija trochę czasu. A czasem nie zdążymy się zorientować, że zrobiliśmy się nieznośni dla swojego otoczenia i niektóre z tych ograniczeń służą temu żeby lepiej nam się razem żyło.

      I mam też takie poczucie, że podkreślanie swojej superzajebistości w sytuacji, gdy wielu ludzi wcale się tak wewnętrznie nie czuje, jest tylko oddalaniem się od siebie wzajemnie. Nierzadko osoby, które pokazują swoje piękne oblicze i domagają się podziwu, potrzebują żeby ktoś je naprawdę docenił. Ale taka nadmiarowa autoprezentacja ani trochę ich do tego nie zbliża. Działa wręcz odwrotnie. Nie wiem w jaką stronę to pójdzie, jestem ciekawa. Dzięki za inspirujący komentarz 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *