Jak być szczęśliwym?

Dlaczego skoro jest nam tak dobrze, to czasem jest nam tak źle? Dlaczego szczęście trwa tak krótko i jak sprawić by było go w życiu więcej?

Który kolor przynosi szczęście? I czy przynosi ją podkowa albo figurka słonia z trąbą uniesioną ku górze? Ileż to przesądów wiąże się z pechem, który ma być wywołany przechodzeniem pod drabiną, tłuczeniem luster albo rozsypaniem soli? Albo iluż to przedmiotom przypisuje się magiczną moc przynoszenia szczęścia? Koniczynki, podkowy, słonie. Myślę, że te zabobony i rytuały miały ludziom pomóc zachowywać jakiekolwiek poczucie kontroli nad szczęściem i pechem. Ale czy to w ogóle jest możliwe? Czy szczęście zależy od nas i czy może być trwałe?

Dawno, dawno temu

Najpierw opowiem Wam krótką bajkę. Wyobraźmy sobie homo sapiens Bożenę i homo sapiensa Szczepana. Bożena już jak wsuwała do ust ostatnią jagodę, planowała wyprawę po kolejne. – A może lepiej dorwać jakąś wiewiórkę? – rozmyślała. Ponieważ nie mogła przestać myśleć o tym, że nie wiadomo jak to z tą wiewiórką albo jagodami będzie, szybko brała się do roboty, żeby te natrętne myśli nie przewierciły jej głowy na wylot. – Bo nie wiadomo czy homo sapiensica Maryla już się na te jej jagody nie zasadziła! Maryla to sobie lubi podjeść!

Homo sapiens Szczepan z kolei, jedząc swoją ostatnią jagodę, układał się wygodnie pod drzewem, poklepywał po wesołym brzuszku i ucinał sobie drzemkę. – Na cóż to się martwić na zapas? Będę szukał, jak zgłodnieję. W efekcie – zanim zaczął się martwić lasek był już przetrzebiony przez Marylę i Bożenę.

One raczej się martwiły i spodziewały najgorszego, a Szczepan cieszył się pięknem dnia i wypoczynku. Kto miałby większe szanse na przetrwanie i przekazanie genów moim czy Twoim przodkom?

Lęk rozdaje lepsze kopniaki

No, sprawa (jak to zwykle bywa!) nie jest aż tak prosta, bo homo sapiens żyły przecież w grupach. Szczepan mógł wygniatać ściółkę pod drzewem do woli, o ile się na inne sposoby Bożenie i Maryli przysługiwał. Zresztą płeć nie gra tu roli. Równie dobrze tą wylegującą się mogła być homo sapiens Klaudia. Niemniej jednak – niepokój, obawy, wyobrażanie sobie przyszłych katastrof i strat możliwości oraz przemijające nagrody działały na naszych bohaterów zdecydowanie bardziej mobilizująco niż długotrwałe poczucie szczęścia i spełnienia. Niczym niezmącona radość z pełnego brzuszka zachęca raczej do drzemki niż do szwendania się po lesie i polowania. A lęk potrafi dawać znakomite kopniaki do działania. 

Bożena i Maryla przekazały swoje obawy i lęki dalej, kolejnym pokoleniom. Ich brzuszki krócej cieszyły się z jedzonka ale wedle tej teorii, dziewczyny lepiej potrafiły sobie radzić w wymagającym, niepewnym środowisku. 

Dlaczego szczęście jest porównywane do piórka?

Anders Hansen w “Wyloguj swój mózg” pisze:

Natura nigdy nie widziała większego sensu w obdarzeniu człowieka poczuciem długotrwałego szczęścia. Dała mu poczucie szybko przemijającego dobrego samopoczucia – po zjedzeniu czegoś dobrego, spędzeniu czasu z przyjaciółmi, udanym seksie lub awansie w pracy. Te pozytywne uczucia zwykle szybko zastępuje pragnienie większej porcji jedzenia i seksu albo jeszcze lepszego stanowiska w pracy.

Dlaczego? 

“Abyś nadal był aktywny”.

Wiele zwierzęcych, dziś obserwowanych cech, jest tak powszechnych dlatego, że sprawdziły się dobrze naszym przodkom. Właśnie takie zachowania, reakcje, zwiększały ich szanse na przeżycie i wychowanie dzieci w określonym środowisku. Dlatego tak wiele zwierząt, które są raczej pokarmem dla innych, niż zagrożeniem, jest tak płochliwych i czujnych.

Zwierzątko nadmiernie zchillowane, to zwierzątko zgrillowane.

Czy jakoś tak. 

Anders pisze, że szanse na przeżycie szczęśliwego homo sapiens nie byłyby zbyt duże. Że niepokój i przygnębienie były prawdopodobnie ważniejsze dla naszego przetrwania niż radość i spokój. Dodaje również, że dla 99% naszych przodków sytuacja, w jakiej obecnie żyjemy, była absolutnie wyjątkowa. Zapewniona żywność, bezpieczeństwo i ochrona w odrobinę dłuższej perspektywie? Kto to widział takie rzeczy! Ba, jak wielu ludzi widziało takie rzeczy nawet w czasach naszych babć czy prababć?

No, do kitu, no!

Trochę to mało optymistyczne ale i uwalniające zarazem. Bo dziś wielu ludziom się wydaje, że szczęście to stan normalny i domyślny. Że niektórzy są “po prostu szczęśliwi”. I że może tak być przez cały czas. A jeśli w Twoim życiu momenty szczęścia są raczej jak bakalie w keksie, a nie rodzynki na wagę, możesz mieć poczucie, że jesteś wybrakowany. Że musisz się jakoś wyleczyć, żeby dojść do tego “normalnego”, ludzkiego stanu, danego komuś innemu. I poskąpionego Tobie.

Jednak, jak widzisz – niekoniecznie jest to opcja domyślna. A nawet wiele wskazuje na to, że nie jest. Myślę, że gdyby nie nieszczęścia i stany neutralne, to w ogóle byśmy nie mieli okazji poczuć, że jest nam dobrze i radośnie. A już na pewno nie mielibyśmy takiej motywacji do działania.

A zatem, jeśli tak masz, że to szczęście jakoś nie chce się złapać w Twoje sidełka i spakować do klateczki, to nie ma po co zastanawiać się nad tym “co do cholery jest z Tobą nie tak”, że nie umiesz się nasycić. Wszystko z Tobą OK. Nie ma co składać reklamacji na ludzki mózg. Bo i nie ma komu. Jesteś normalny, ludzki chłop albo normalna, ludzka dziołcha. Można się na to wkurzać. Sikać pod huragan też można.

Dlaczego jedni mają szczęście, a inni nie?

Owszem, są ludzie, którzy mają w sobie więcej genów Szczepana i potrafią też cieszyć się z małych rzeczy i widzieć coś dobrego nawet w tym, że kromka upadła im masełkiem na podłogę. To optymiści.

Martin Seligman, autor książki “Optymizmu można się nauczyć” mówi, że wiele zależy od tego jak interpretujemy niekorzystne dla nas zdarzenia. Jaki mają zasięg, stałość i personalizację. Już to wyjaśniam!

  • Zasięg oznacza to, czy drobna chujoza dotyczy tylko jednej sfery ich życia, czy rozlewa się na całość.
  • Stałość wskazuje na to, czy jest ona chwilowa i minie, czy będzie trwać zawsze.
  • Personalizacja mówi o naszym udziale w niepowodzeniu. To moja bardzo wielka wina, czy jakiś zewnętrzny los podstawił mi nogę?

Według Seligmana, ludzie, którzy łatwo poddają się rezygnacji, uważają, że ich niepowodzenia mają trwały, stały charakter, że przez całe życie wiatr będzie wiał im w oczy. I że to oni schrzanili. Natomiast osoby, które się nie poddają i nie dopada ich bezradność, są przekonane, że przyczyny ich niepowodzeń są chwilowe, przejściowe i w ogóle – to pies zjadł im dzienniczek.

Ci pierwsi – traktują niepowodzenia jak huragan, który pochłonął całe ich życie, ci drudzy tylko jak lokalną trąbę powietrzną. Ci pierwsi mają bardziej pesymistyczne podejście do życia, drudzy – optymistyczne.

Zresztą – dokładnie to samo, tylko na lewą stronę, dotyczy powodzeń, sukcesów. Pesymista powie: No, to że się udało to przypadek, no i tylko w tej jednej dziedzinie, poza tym zaraz minie. No i miałem szczęście. Optymista uzna, że przecież musiało się udać. Zawsze się udaje, bo on w ogóle dobrze sobie w życiu radzi.

Czy można zostać optymistą?

Seligman twierdzi, że można się uczyć zmieniać styl wyjaśniania niepowodzeń i sukcesów. Choć gdy czytałam książkę, przykłady jak to robić zdawały mi się… trochę naiwne. Bo gdy wierzysz święcie, że to Ty schrzaniłeś i że zawsze schrzaniasz, w każdej sferze, to nie mam przekonania czy proste zaprzeczanie Twojej wersji rzeczywistości Cię przekona. Choć oczywiście jestem zwolenniczką pracy nad tym, żeby rozganiać czarne chmury i uczyć się zauważać drugie strony medali, końce kijów i inne takie. Czasem potrzebna jest do tego czyjaś pomoc i znajdowanie mniej trywialnych słów, które zadziałają na pesymistycznego sceptyka.

Seligman mówi też o tym, że pesymizm nie jest tylko czarnowidzeniem, lecz jest bardziej realistycznym spojrzeniem na świat. Bardziej wyczulonym na potencjalne zagrożenia, możliwości niepowodzenia i przeciwdziałanie im. A to na przykład cenniejsze u osób, które zarządzają dużymi firmami, dużymi projektami i pieniędzmi.

Mam też takie spostrzeżenie, że do pewnego wieku, im więcej człowiek przeżył, im więcej razy oberwał od losu w tyłek, tym mniej skory do zakładania różowych okularów. Wtedy na optymistów patrzy się trochę jak na naiwniaków, którzy dostali jeszcze mało kopów. Mówię – do pewnego wieku, bo potem, na starość wielu ludzi staje się większymi optymistami (choć nie wszyscy). Uznają, że wieloma rzeczami już nie ma się co martwić. Patrzą na sprawy już z całkowicie innej perspektywy.

Szczęście – jak je osiągnąć?

O ranyjulek! No to co teraz? Co w takim razie już teraz wiemy o szczęściu?

  • Że biologia robi nam dziś trochę krecią robotę. Nie zdążyliśmy się przygotować do epoki obfitości i bezpieczeństwa. Mamy wiele powodów by więcej się w życiu cieszyć i doceniać swoją sytuację, ale wciąż wolimy się pomartwić tym, co złego może się wydarzyć.
  • Że szczęście nie jest żadnym stanem domyślnym i nie jest typowe żeby trwało nieprzerwanie. Jest raczej jak rodzynki w cieście.
  • Że w dużej mierze jest chwilowym stanem, wynikającym z tego, że coś nam się udało. I pragnienie by znowu tego stanu doświadczyć mobilizuje nas do działania.
  • Że można mu dopomóc różnymi wierzeniami i przypisywaniem mocy przedmiotom – jeśli bardzo w to wierzymy. Bo nastrajamy się bardziej optymistycznie. Może i to trochę naiwne, ale jak komuś działa i nie szkodzi, to czemu nie?
  • Że optymizm i pesymizm są związane z interpretowaniem sobie rzeczywistości i w tym sensie mamy spory wpływ na swoje poczucie szczęścia.

Co stoi na przeszkodzie naszemu szczęściu?

  • Nierealistyczne oczekiwania co do szczęścia.
  • Bardzo wysokie (czasem zdecydowanie zbyt wysokie) oczekiwania wobec siebie.
  • Silna potrzeba imponowania innym i poczucie, że na ich uznanie, miłość, szacunek, przyjaźń trzeba sobie zasłużyć stawaniem na rzęsach i klaskaniem uszami.
  • Porównywanie się z innymi, które jest całkiem normalne – też jest naszą spuścizną z dziada pradziada.
  • Nieumiejętność celebrowania drobnych sukcesów, bo zdają nam się “normalką”.
  • Sprzeczne oczekiwania, wewnętrzne konflikty.
  • Straty i obawa przed nimi (ich widmo jest dla nas znacznie gorsze niż wyobrażenie, że się coś zyska).

Rozwiązywanie problemów

Podobało mi się bardzo to, co powiedział profesor Zygmunt Bauman w filmie “Szwedzka teoria miłości”. Szczęście nie jest związane z brakiem problemów, ale z ich rozwiązywaniem. I te słowa jakoś szczególnie przypadły mi do gustu. Zdają mi się znacznie bardziej prawdziwe niż zaklinanie rzeczywistości i mówienie sobie, że nie jest tak, jak myślimy. Choć absolutnie zgadzam się z Seligmanem, że jeśli ktoś przegina i pogrąża się w mroku, to warto go uczyć co ma sobie mówić, żeby sam się umiał z tego mroku wyciągać za uszy.

Jednak rozwiązywanie problemów, robienie czegoś, co zdawało nam się ponad nasze siły, znalezienie sposobu na coś, ukończenie czegoś, do czego zbieraliśmy się jak ślimak na wyścig – to naprawdę przynosi szczęście. Satysfakcję, wzruszenie, poczucie mocy. To również daje nam realne poczucie kontroli, sprawczości – jesteśmy w stanie pokonać problem! To lepsze niż słonik czy koniczynka.

Co zatem zrobić żeby mieć w życiu więcej szczęścia?

  • Mieć świadomość, że szczęście to krótkotrwały stan, nagroda, a nie normalka. I że szczęście, jakie widzimy w mediach społecznościowych to wycinek życia prawdziwych ludzi.
  • Patrzeć na siebie przychylniej, zauważać swoje drobne sukcesy.
  • Szczerze rozmawiać z innymi, pytać o to jak oni mają, mówić czego się im zazdrości. Zwykle wtedy dowiadujemy się więcej o tym, co dzieje się na zapleczu ich życia i że oni też nam czegoś zazdroszczą. Albo że im też nie ze wszystkim jest super.
  • Mieć świadomość, że porównywanie się jest bardzo pierwotne i często silniejsze od nas. I że powstało w czasach, gdy przeciętny homo sapiens mógł się porównywać do małej grupki ludzi, którą znał. A dziś porównuje się z tysiącami innych i ma poczucie, że większość ma lepiej niż on. I to czyni go dodatkowo nieszczęśliwym. Dlatego lepiej unikać zbyt wielu porównań, zwłaszcza do pań z Instagrama będących wypracowanymi produktami.
  • Świadomie rezygnować z tego wbudowanego w nas konkursu na to kto lepiej zaklaszcze uszami, widząc o co w tym chodzi i wiedząc już, że zwycięzcom to wcale nie przynosi długotrwałego szczęścia. Robić więcej rzeczy dla siebie, bez rozglądania się czy ktoś patrzy.
  • Rozwiązywać problemy. Stawiać czoła wyzwaniom, mimo lęku. I uczyć się cieszyć z każdego drobnego kroku, jaki w tym kierunku wykonamy. Z każdej samodzielnie rozwiązanej sprawy. Dostrzegać te małe sukcesy.
  • Uczyć się celebrowania drobnych powodzeń i przypominania sobie o nich. Zauważania sumy wszystkich tych rzeczy. Zamiast od razu rozglądać się za wiewiórką i kolejnym szczytem, można docenić ten, na który właśnie się wgramoliło. Nawet jeśli to tylko lokalna górka na sanki.
  • Być bliżej innych ludzi, tych prawdziwych, z krwi i kości, tworząc szczere relacje, w których nie trzeba przed sobą nawzajem udawać kogoś innego. Prosić o pomoc, uczyć się ją przyjmować i dawać taką, jakiej ktoś potrzebuje.
  • Przytulać koty, psy, chomiki, świnki morskie czy swoje ukochane pytony.

A także pamiętać, że dzięki temu, że czasem jest nam źle, możemy potem jeszcze bardziej poczuć, że jest nam dobrze. Wisienka na torcie jest czymś całkiem innym, niż wisienki na wagę. Rodzynki w cieście też są bardziej szczególne niż cała ich paczka.

Trackbacks & Pings

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *