Po co bierzemy udział w irytujących dyskusjach?

Dlaczego mózg dostaje “cukierki” za lekki gniew i frustrację? Co mają z tym wspólnego media społecznościowe i irytujące wieści, którymi rozkoszujemy się jak ciepłymi pączuszkami? No i co nam to robi w plecki i brzuszki?

Zaraz Wam to wyjaśnię, pozwólcie jednak, że najpierw powiem Wam o jednym artykule, który niedawno przeczytałam. Polecił mi go znajomy. Nosi tytuł: “Twoje uzależnienie od oburzania się rujnuje Twoje życie”.

Autor artykułu, Pete Ross, pisze:

W 2020 roku oburzenie stało się najnowszym narkotykiem społeczeństwa. Jest bardziej akceptowalne niż alkohol i bardziej uzależnia niż wszystko, co można połknąć, palić lub wstrzykiwać, ponieważ podczas gdy heroina lub metamfetamina są wyraźnie szkodliwe, złość wydaje się tak cholernie słuszna.

Bo ta druga partia polityczna rujnuje świat, jej zwolennicy są głupi i krótkowzroczni. W ogóle ludzie są parszywie samolubni! Kobiety nie mają wystarczających praw, a jak zapytać mężczyzn, to też nie czują, że je mają. Jedni złoszczą się na drugich, którzy odbierają kobietom prawo do decydowania o sobie i kipią z irytacji jak można tego nie widzieć. Drudzy nazywają ich hipokrytami, bo wolność jednego kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Wszystkie te sprawy są piekielnie ważne. Nawet Janusz w koszulce wpierdolce z piwem Mocne, niemający macicy, ma wyraźne zdanie na ten temat i niejedną szklaneczkę jadu już nad tym wszystkim wylał.

Pete Ross zwraca jednak uwagę, że oburzenie jest jak wiele innych rzeczy, które sprawiają nam przyjemność. Z czasem pożerają nas od środka, robią nam “ała”. Co gorsza, to bardziej podstępny nałóg, bo nawet nie jesteśmy do końca świadomi, że to przyjemność i dlaczego tak łatwo dajemy się ponieść.

No dobrze. W takim razie – dlaczego irytacja sprawia nam przyjemność?

Wolisz posłuchać tego artykułu?

Gilgotki w mózg

W czasach, gdy jeszcze nieszczególnie przejmowano się etyką w badaniach, pewien psychiatra odkrył ciekawe zjawisko, stymulując elektrodami ludzkie, żywe mózgi. To były lata 60. a psychiatra, który dokonał tego odkrycia nazywał się Robert Heath. Badani mogli wybierać który obszar mózgu gilgotać prądem, osiągając różne wrażenia. Na przykład mogli się dzięki temu poczuć trochę na rauszu, albo odczuwać podniecenie seksualne, nabierać chęci do chichotania. I, co chyba najbardziej zaskakujące, największym powodzeniem cieszył się obszar, którego stymulacja wywoływała poczucie frustracji i lekkiej złości. Tak. Ludzie woleli to bardziej niż podnietkę i śmieszki.

But how? Zapytacie?

Cukierki za irytację i frustrację

Chętnie opowiada o tym dr Andrew Huberman, neurobiolog i profesor na Wydziale Neurobiologii w Stanford University School of Medicine. Andrew wyjaśnia, że istotną rolę odgrywa tutaj dopamina. Jeśli kojarzy Wam się ona z przyjemnością i tak zwanym układem nagrody – to słusznie, macie rację. Ale to tylko część tego, co o niej wiadomo. Substancja ta jest przede wszystkim czymś w rodzaju wyzwalacza. Jest używana jako zachęta do określonego zachowania, za które później otrzymamy nagrodę w postaci naszych wewnętrznych mózgowych “koksów” albo cukierasków. 

Ale dlaczego dostajemy cukierki za złość i frustrację? 

Dzielne zwierzątko

Andrew sugeruje, że chodzi o stawianie czoła wyzwaniom. Że dzięki temu mamy zachętę do walki i zwyciężania, to stymuluje nas do bycia odważnym. Ja rozumiem to tak, że robimy się trochę bojowi i nas to ekscytuje. Czujemy power i wstępuje w nas waleczny kogucik. Frustracja wiąże się z przeszkodą, którą nie jest łatwo pokonać. Gdyby nie cukierki za nią, jaką mielibyśmy motywację do pokonywania przeszkód? 

A zatem koncepcja jest taka, że w toku ewolucji dawno, dawno temu, w czasach gdy nie było jeszcze ani sapiens, ani homo, powstał zmyślny mechanizm zachęcający by zwierzątko nie zrażało się niepowodzeniami i walczyło o swoje.

A jak korzystamy z tego teraz?

Automat z cukierkami i próchnica

Do pewnego stopnia nadal w ten sposób. Ale nie tylko. Bo na wyciągnięcie ręki mamy automat z cukierkami. Telefon czy laptop z nieograniczonym dostępem do internetu i mediów społecznościowych. One pomagają nam się nakręcać, dają nam kolejne działki tego narkotyku.

Po co? 

Bo walczą o naszą uwagę, o nasz czas. Siedzimy tam z wypiekami na twarzy i wracamy często, bo przecież w emocjonującej nas sprawie wciąż coś się zmienia. A my bardzo chcemy być na bieżąco w tych palących sprawach, brać udział w dyskusjach, albo po prostu trzymać rękę na trochę nadmiernie przyspieszonym pulsie. Cóż, takie zachowania były premiowane przez setki tysięcy lat. No, rzecz jasna nie w przypadku smartfonów.

Leziemy w sidełka

Brzmi jak teoria spiskowa? Tak, wiem. Ale nie mam na myśli tego, że ktoś to zaplanował i z premedytacją nam podrzucił, żebyśmy zaczęli wściekle walczyć na słowa i czerstwe bagietki. I że gdyby nie on my sami nigdy byśmy nie zaczęli! Oczywiście, że nie. To jest element naszej natury. Tak działa nasz mózg. Sami leziemy w te sidełka. Nie po raz pierwszy ktoś daje nam to, czego chcemy. Do frytasków z Maca czy koli też nikt nie musiał nas wołami zaciągać. Mimo że nie jest to odpowiedź na nasze podstawowe potrzeby, których zaspokojenie sprawi, że będzie nam lepiej. 

Nie będzie. Podobnie jak po wódzie boli główka, a od za dużej ilości cukierków można dostać próchnicy czy cukrzycy (czy jakoś tak), tak karmienie się frustracją i oburzeniem też ma swoje fizyczne skutki. Jeśli poniesie nas trochę za bardzo – skoki ciśnienia, napięcie mięśni, podwyższony poziom kortyzolu. Z tłumioną złością często wiążą się bóle głowy, karku i brzucha. To nakręcanie się szkodzi nam samym. Robimy to w imię bycia na bieżąco z ważnymi sprawami, na które tak naprawdę mamy mały wpływ. Albo nie mamy go wcale.

Poczucie mądrości

Pete zwraca uwagę na inną ciekawą rzecz. On nie bawi się jednak w wyjaśnienia ewolucyjne czy neurobiologiczne, które zaserwowałam Wam wcześniej. Mówi: “uwielbiamy się złościć, bo to sprawia, że ​​czujemy się mądrzy. Czujemy, że troszczymy się bardziej niż inni, ponieważ jesteśmy bardziej świadomi faktów niż oni”. I dodaje, że gdy nazywamy kogoś nazistą, seksistą lub bigotem, to nie jest żadna nasza opinia, to fakt! Nazywa to “zdumiewającym poziomem arogancji”.

Pete zadaje w swoim artykule kilka pytań:

Czy to czytanie, lajkowanie, retweetowanie i komentowanie twojego oburzenia poprawia w jakiś sposób twoje życie?

Czy pomogło ci to zarobić więcej w pracy? Lepiej współpracować ze swoją rodziną? Sprawiło, że poczułeś się bardziej spełniony?

Pewnie sprawiło raczej, że poczułeś się jeszcze bardziej wkurzony i zły. Bo bicie piany z powodu różnych rzeczy raczej Cię nie uspokoi. Raczej nie podziała jak masaż na Twoje spięte plecy, ani nie będzie tabletką na wysokie ciśnienie.

Krecia robota

Te rzeczy w większości są dla Ciebie tak ważne tylko pozornie. A nawet jeśli są, to robią Ci więcej kreciej roboty niż dają pożytku. Poza tym – najczęściej nie przekładają się na realne działania, które coś zmieniają. Bo jedno to, widzieć coś złego na świecie i pracować nad tym, by to zmienić (w realny sposób, nie nakładkami na zdjęcie profilowe i wypieprzaniem ze znajomych tych, którzy widzą świat trochę inaczej). Ale jaki jest sens oburzenia się rzeczami, których nie możesz zmienić lub na które masz bardzo ograniczony wpływ? 

Oczywiście zerwanie z tym nie jest takie łatwe. W końcu strumyczek dopaminy podpowiada, że jesteśmy na dobrej drodze. No i robimy tak z jeszcze jednego powodu – bo czasem w ten sposób możemy odsunąć się od swoich własnych problemów. Zamieść je pod dywan. Czasem łatwiej żyć zewnętrznymi sprawami.

Gdy siedzi się z nosem w telefonie, ma się również znacznie bardziej ponury obraz rzeczywistości. Wydarzenia polityczne są groźniejsze, ludzie są straszliwie podzieleni, ślepi. Łatwiej popaść w lęk i przygnębienie. Ale to tylko jakiś obraz rzeczywistości. Mnóstwo w nim fake newsów, tendencyjności. Straszenia siebie nawzajem i stawania przeciwko sobie w imię jakichś spraw, na których zyska raczej ktoś inny.

Wyluzuj plecki i zadek

Jeśli marszczysz sceptycznie brwi i myślisz, że to jakiś bullshit – możesz przetestować to na sobie. Zobaczyć czy coś straszliwego się wydarzy jeśli przez tydzień nie będziesz śledził wszystkich tych karmników dla irytacji

Stawiam przed Tobą trudne zadanie. 

Ale nie robiłabym tego, gdybym sama nie sprawdziła na swoich plecach, które zrobiły się luźniejsze odkąd odpuściłam scrollowanie i przestałam śledzić nieszczególnie mnie dotyczące, za to emocjonujące dyskusje.

Powiesz: Ale to Cię dotyczy! Jesteś taka krótkowzroczna! 

A ja Ci odpowiem, że mój gniew dotyczy mnie znacznie bardziej.

A artykuł możecie znaleźć tutaj: 

Your Addiction to Outrage is Ruining Your Life

Przeczytaj także:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *