Czego pragną pracownicy?

Co sprawia, że nie lubimy swojej pracy? Że niektórzy dłubią w nosie na koszt firmy? Inni podpierniczają zszywki i pod stołem pokazują firmie faka? Co powoduje, że chcemy pracować i sprawia nam to satysfakcję?

Na czym zależy szefowi i co jest w interesie pracodawcy? Żeby pracownicy byli zaangażowani w działania firmy, żeby chcieli pracować nawet wtedy, gdy nikt nad nimi nie stoi. Żeby nie uciekali co chwilę na L4, żeby “dowozili” i żeby można było na nich polegać. Słowem – żeby się “krzątali”, postępowali mądrze i byli i samodzielni. Żeby wychodzili z inicjatywą, a nie tylko czekali przy ekspresie do kawy, aż się im coś pokaże palcem.

Jednak zarówno firma, jak i sam szef może bardzo skutecznie podciąć niemal wszystkie skrzydła na horyzoncie. I jeszcze trochę za horyzontem. Zaraz opowiem Wam trochę o tym jak to robią paskudząc tak naprawdę w swoją grządkę. Ale najpierw zastanówmy się…

Na czym zależy pracownikom?

Jeśli myślicie, że głównie na hajsie, urlopie i karcie Multisport, to w dużej mierze jesteście w błędzie. Oczywiście są tacy, dla których pieniądze stoją na najwyższym pięterku potrzeb. Ale nawet oni wolą zwykle pracować gdzieś, gdzie zostaną bardziej docenieni, nawet jeśli hajs będzie mniejszy. No, chyba że chcą potyrać tak przez jakiś czas, a potem pieprznąć robotą. I żyć sobie potem przez długie, piękne miesiące na Karaibach. Choć pewnie w wielu przypadkach skończy się to raczej długimi i niekoniecznie tęczowymi miesiącami leczenia depresji i innych takich.

No to na czym zależy pracownikom?

Na poczuciu wpływu, sensie i dumie.

O co chodzi z tym wpływem i jak szef i firma potrafią to schrzanić?

Jeśli wszyscy mają grzecznie czekać na rozkazy szefa, który musi wszystko kontrolować i nie potrafi oddać im trochę tej kontroli nad ich działką, to pracownicy nie będą samodzielni. Będą czekali na szefowski prikaz, a kawa z ekspresu będzie znikać szybciej… Niektórzy nawet nie kiwną palcem w międzyczasie nawet nie po złości, tylko bo będzie ochrzan, że zrobili źle. Inni ze wszystkim będą przychodzić do szefa i zawracać mu głowę. Bo lepiej zapytać niż się natyrać i robić potem od nowa, usłyszawszy pierwej w mniej lub bardziej eleganckich słowach, że jest się głąbem.

Pracownik, który nie czuje, że ma jakieś przełożenie na firmę, ma przekonanie, że jego głos w sumie się nie liczy – będzie traktował to “tylko jak pracę”. Nie będzie wychodził z inicjatywą, bo po co? Gdyby szef potrafił mu zaufać i powiedział: “Słuchaj, Bogdan, to Twoja działka, to i rozporządzaj nią tak, jakby była Twoja”, to Bogdan inaczej by do tego podchodził. Czułby odpowiedzialność i możliwość poukładania tego po swojemu. A nie, że będzie bura.

Fot. maximiliano estevez

Manager Jaś Kowalski

Ale nasz szef, który wszystko robi najlepiej zaraz zakrzyknie: “No! Ale Bogdan naprawdę nie umie, darmozjad jeden! I tak trzeba będzie po nim poprawiać!”. Tak, niektórzy Bogdanowie, gdy przychodzą do pracy, rzeczywiście jeszcze nie potrafią czegoś zrobić, ale zwykle mają chęć do nauki. Kojarzycie takie nadmiernie wymagające żony, ze standardami czystości jak na sali operacyjnej, które za każdym razem gniewnie zabierają mężowi miotłę mówiąc: “Daj! Ja to zrobię, bo Ty nie umiesz!”? Nie trzeba być ekspertem od warunkowania, psów Pawłowa czy kotów Thondike’a żeby przewidzieć dalszy scenariusz. Mąż się nigdy nie nauczy, a żona będzie musiała wszystko robić sama. Szef podobnie.

I podobnie jak trzeba kiedyś pozwolić dziecku nauczyć się sznurować buty czy jeść sztućcami, tak i pracownikowi trzeba dać przestrzeń do nauki. Po to, żeby nie czekał z rozdziawioną buzią na samolocik z ukrytą pod ziemniaczkami marchewką z groszkiem.

Poczucie wpływu jest ważne. Przejawia się tym, że propozycje pracownika są wysłuchiwane, brane pod rozwagę. Jeśli zespół coś proponuje, a szef słucha, ludziom ręce zaczynają porastać piórka. Taki pracownik czuje, że został obdarzony zaufaniem i wie, że inni na nim polegają, więc stara się nie schrzanić. I mu zależy. Bo nie jest tylko wyrobnikiem czy trybikiem w machinie. Jest panem jakiejś działki. 

O co chodzi z sensem i jak można go podkopać? 

Kojarzysz ten ból, gdy musisz robić różne głup-taski? Ukułam taką nazwę na zadania, z których nic nie wynika. Mogą być jakimś dupochronem, widzi mi się szefa, wynikają z tego, że coś trzeba robić, ale nie do końca wiadomo co. Albo są po prostu przekładaniem czegoś z miejsca na miejsce. To coś jakby szef przyszedł i zakrzyknął:

– Panie i Panowie! Wykopcie dół! – a potem, gdy zadanie wykonane tak sprawnie, że nawet muchy nie zdarzyły się zlecieć, nie mówiąc już o siadaniu, rzekł: – A teraz… go zasypcie.

– Szefie, ale może chociaż tam jakąś rurę włożymy? – zapytaliby pracownicy z kwaśnymi minami strapionego Kermita.

– Nie, nie ma potrzeby. Zasypujcie. 

Podobnie zresztą to działa, gdy wiadomo, że front się zaraz zmieni i trzeba będzie wszystko rzucić i cała naprzód w inną stronę. Bo oto pojawiła się niecierpiąca zwłoki WRZUTKA. Najpilniejsze zadanie na świecie! Ważne jakby od tego zależały losy czyjejś nerki! Ale Ty, mając już trochę doświadczenia w takiej firmie i z takimi wrzutkami, już wiesz co będzie dalej. A dalej będzie powrót w ostrym pożarze do poprzedniego zadania, często ważniejszego w dłuższej perspektywie, ale mniej pilnego. I że teraz ono nie będzie miało nawet cienia szansy, żeby być wykonane dobrze.

Fot. StartupStockPhotos

Psycholog Dan Ariely od fenomenalnie napisanych książek (“Potęga irracjonalności” i “Grosz do grosza”) opowiadał na jednym z wystąpień na TED Talks o tym jak ludzie reagują na pracę, która nie jest doceniona i w której nie znajdują sensu. Do przemyśleń zmobilizował go student, który przyszedł do niego ze swoją historią. Przez dwa tygodnie pracował nad prezentacją dla dużego banku, który właśnie sposobił się do przejęcia innej instytucji. Włożył w tę prezentację bardzo dużo wysiłku i zaangażowania. Tabele, wykresy, informacje. Siedział codziennie do późna w nocy. Cyzelowanie level nightmare! I gdy na dzień przed wystąpieniem wysłał prezentację do swojego szefa, ten odpowiedział mu… “Fajna prezentacja ale fuzja została odwołana”. Chłopaczyna się załamał. Świadomość, że nikt tego nie zobaczy, mocno go przygnębiła. 

Zabawy klockami za hajs

Dan zainicjował wskutek tego liczne badania nad poczuciem sensu pracy. Najprostsze polegały na tym, że ludzie mieli budować z klocków figurki Bionicle. Mówili ludziom:

– Chciałbyś zbudować Bionicle za 3 dolarki?

No ba, kto by nie chciał!

W pierwszej opcji eksperymentator zabierał gotową figurkę i odstawiał pod stół, a potem proponował kolejną rundkę, tym razem za 2.70 dolarka. I tak dalej i tak dalej. Ludzie budowali średnio 11 takich figurek zanim stwierdzali, że już im się nie chce lub nie opyla. 

Drugi wariant nazwali wariantem syzyfowym. Warunki różniły się tylko tym, że druga grupa, podczas gdy budowała jednego Bionikla, kątem oka już widziała, jak eksperymentator rozkłada na atomy tego, którego zbudowali przed chwileczką. A w ramach kolejnej propozycji, dostawali te świeżo porozwalane klocki. Efekt? Ta grupa była skłonna budować średnio 7 figurek.

Gdy jeszcze inną grupę poproszono o oszacowanie jakie będą wyniki tego eksperymentu, po skrupulatnym wyjaśnieniu na czym ma polegać, ludzie bardzo niedoszacowali różnic. Przewidywali, że pierwsza grupa zbuduje 8, a druga 7 postaci. To pokazuje jak bardzo nie doceniamy wpływu poczucia sensu na motywację ludzi do pracy.

A hajs? Przecież wciąż tam był. Mogli układać do ostatniego centa.

Ale nie chcieli.

Dan opowiada również o przypadku jednej firmy tworzącej oprogramowanie, w której po dwóch latach prac nad stworzeniem nowego, dużego produktu, grupa 200 inżynierów usłyszała, że projekt zostaje zamknięty. Ariely mówi, że stanął przed tą przygnębioną grupą ludzi i zapytał: 

– Ilu z Was pojawia się w pracy później niż wcześniej? Ilu z Was wychodzi wcześniej? 

Wszyscy podnieśli ręce.

Jeszcze jedno badanie, o którym wspomina Dan pokazuje, że ignorowanie wysiłków ludzi jest niemal tak samo złe, jak zniszczenie efektów ich pracy na ich oczach. I że nawet zerknięcie na czyjąś pracę i powiedzenie: “Aha”, znacząco poprawia sytuację i wpływa na motywację ludzi. Ale nie będę Wam tu przepisywać całego wykładu. Miejcie trochę przyjemności z suspensu podczas oglądania.

Ostatnia na tej liście jest duma

Duma ta wiąże się z poczuciem, że Twoje miejsce pracy jest fajne, poważane, znane z dobrych praktyk, że Twój zawód jest szczególnie szanowany. Wszystko to powoduje, że ludzie idą do pracy bardziej wyprostowani i żwawszym krokiem. A nie z krzywą miną i fakerami w pogotowiu. Dumę czuje się wtedy, gdy chce się być częścią takiego miejsca, nawet jeśli płaci wyraźnie mniej niż inna firma albo oferuje mnie benefitów. A zatem, ta duma to nie tylko poczucie, że jesteś szanowany i doceniany w pracy, ale również, że jesteś związany z miejscem, z którym warto się wiązać. I inni mogą Ci tego trochę zazdrościć.

Albo, że Twój zawód jest szanowany, nawet jeśli słabo płatny. Nauczyciel akademicki, lekarz czy dziennikarz brzmią dla wielu osób dumniej niż marketingowiec czy handlowiec. Ta druga grupa czesze hajsy, ale to przed tą pierwszą unosi się kapelusik i obdarza ją skinieniem głową. Choć to co myślą inni ludzie nie musi być wyznacznikiem. Można być dumnym z bycia dobrym w swoim fachu. Tę dumę można znajdować naprawdę na różne sposoby.

Miałam kiedyś bardzo dobrą koleżankę, która naprawdę emanowała najprawdziwszą dumą z tego, że sprzedaje drogie sery w jednym z warszawskich sklepików. Lubiła opowiadać o tych serach, jakie wina do nich pasują. A jej akcent robił się jakby bardziej francuski. Nie do końca to wtedy rozumiałam. Wszak – come on! To tylko sprzedawanie serów! I to zwykle nie pachnących fiołkami, jak to sery mają w zwyczaju. Zwłaszcza te o trzycyfrowych cenach. Albo te, o których cen nawet się na głos nie wymawia. Ale ta duma sprawiała, że chodziła do tej pracy dzień po dniu i była z niej zadowolona. No bo wiecie, to były sery przez duże SE! I takie, w których tylko przez nieuwagę nie ma żadnego ą ani ę!

Dziś rozumiem to już dużo bardziej (choć nadal nie jestem szczególną fanką drogich serów i pewnie jestem taką ignorantką, że jako ilustrację wybrałam jakąś taniochę).

Sprawa wartości i ginących zszywek

Poczucie dumy jest pewnie powiązane z wyznawanymi przez nas wartościami i naszymi osobistymi siłami napędowymi. Jeśli masz praktyczno-ekonomiczną motywację (czyli – hajsy! I benefity!), to zostaniesz raczej handlowcem, a jeśli teoretyczną (miłość do zdobywania wiedzy), to raczej nauczycielem akademickim. To znaczy, pewnie jeśli wybierzesz coś całkiem innego i nie będzie to tak do końca łechtać Twojego serduszka, to będzie “tylko” praca. I pewnie trudno będzie w niej osiągnąć to osławione flow, podczas którego angażujesz się tak, że nie zauważasz jak mija czas.

I podobnie jak 200 inżynierów, o których opowiada Dan, jeśli czujecie brak sensu, brak wpływu i brak dumy, będziecie tracić motywację. Będziecie przychodzić do pracy później, jeśli się da, wychodzić wcześniej, załatwiać prywaty w czasie pracy. Umawiać hydraulika, gadać z ciocią o kaszelku jej suni, studiować całą zawartość Youtube, czytać komentarze na Onecie. Gadać o swoich kotach i psach ze współpracownikami trochę dłużej niż wskazywałaby przyzwoitość.

Nazwano to zachowaniami kontrproduktywnymi i są one standardową, zwyczajną odpowiedzią na brak spełnienia różnych podstawowych potrzeb w pracy. Zwłaszcza poczucia wpływu i sensu. I są wyjątkowo nasilone, gdy nie jest się docenianym, a wręcz krytykowanym. Można tak pracować przez długi czas. To właśnie takie ciche pokazywanie faka. Wewnętrzny bunt.

  • A, nie zrobię tego dla Ciebie, bucu.
  • Zrobię to dwa razy wolniej.
  • Zataję informację, która by się tu bardzo przydała.
  • Będziesz mi płacił za oglądanie śmiesznych filmików z kotami.

To taki mały, wewnętrzny revenge. Zemsta. Albo po prostu totalny brak werwy. Powolne zamienianie się w zombiaka.

Zombie mode on

Niektórzy odnajdują się w tym znakomicie. Znajdują sobie ciepłą posadkę, kiwają główkami na zgodę i robią swoje. Fajnie? Nawet, nawet, dopóki nie będziesz chciał czegoś zmienić. Tylko spróbuj wprowadzić coś nowego… Zombiaki zbojkotują to po cichu, ugadując się tylko za Twoimi plecami na papierosku. Powiedzą:

– Nie takie rzeczy myśmy tu już widzieli i przetrwali.

Inni po prostu nie wytrzymają. Pójdą dalej albo wyskoczą z takiego środowiska jak diabeł, który sparzył zadek wodą święconą. A szef w każdej z tych sytuacji straci zaangażowanego pracownika. Zombiaki będą pracować na pół gwizdka, a skoczek, być może naprawdę mógłby w tej firmie zdziałać coś większego i zaproponować lepsze rozwiązania, gdyby nie stawać okoniem na wszystko, co proponuje. 

Jeśli macie już parę lat na karku i długą ścieżkę zawodową, to pewnie wszystko to przerobiliście na własnej skórze i nie odkryłam przed Wami żadnej Ameryki. Chyba, że pierwszy raz o czymś takim słyszycie to gratuluję Wam dobrych miejsc pracy!

Jeśli dopiero zaczynacie – posłuchajcie jak mądrzy ludzie, tacy jak Dan, i tacy, którzy już trochę przepracowali (każdy ma takich w swoim otoczeniu), mówią o tym, co jest ważne. Znacznie ważniejsze, niż nam się wydaje. 

Tak to działa i inaczej jakoś nie chce. Bo ludzie to nie trybiki. Mają swoje potrzeby, emocje i ciche postanowienia. Można pomóc im rozwinąć skrzydła i gdzieś dalej z nimi polecieć, albo im te skrzydła podciąć.

Tylko finalnie – kto na tym traci?

P.S. Zaangażowanie, świadomość swoich mocnych stron i możliwość ich wykorzystywania to jeden z najważniejszych aspektów dobrostanu i szczęśliwego życia według Martina Seligmana. A w pracy spędzamy tyle czasu, że raczej powinno nam zależeć na tym, żeby czuć się w niej dobrze i “na odpowiednim miejscu”.

Miłego dnia!

Podoba Ci się tu? Zostańmy w kontakcie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *