Pół królestwa cz. 2

Opowieści o smokach i księżniczkach część druga, w której Fiore dowiaduje się czego boją się smoki.

Waldemarfowi nie do końca podobał się ten plan. Choć musiał przyznać, że obiektywnie – był niezły. Ale żeby tak dobry bimber marnować? Dla Topornika taka rzecz, to zbezczeszczenie świętości. Fakt, że Fiore dała mu tak przyjemnie ciążącą u pasa zaliczkę, trochę jednak suszył jego łzy.

Siedział teraz na koźle wozu i rozmyślał. Zmyślna ta Fiore, piekielnica jedna. Oj nie chciałby jej zaleźć za skórę. Bladym świtem tego ranka spotkała się z nim znowu na placu winnym. Dwa wielkie worki proszku jakiegoś zwiozła, co łyżeczka potrafi ponoć konia na tydzień uśpić. Czemu przywiozła takie żeby uśpić, a nie struć na sztywno, to pojąć nie umiał. Ta sama robota wszakże. Ale baby już tak mają. Nie rozumiał tego dziwnego kobiecego sentymentu do zwierząt.

Ale i przyznać musiał, że i on miał swoje sentymenty, bo jak to paskudztwo do bimbru sypał, to płakał rzewnymi łzami. 

– Taki zacny bimberek zmarnować! – wycedził trochę naburmuszony przez zęby. I jeszcze raz przypomniał sobie ciężar sakiewki z zaliczką. Ta metoda wizualizacji zawsze pomagała.

I też po prawdzie trochę inaczej zrobił niż chciała… Zapaskudzić miał cały ładunek, a on – tylko cztery beczułki z góry tym zakalcem ochrzcił. Smok sobie z góry siorbnie, zanim dojdzie do tego co na dole – chrapał już będzie jak nie przymierzając kuzyn jego, Jarosławf!

No, i żeby się nikomu potem nie zmyliło – na wszelki wypadek czerwone trupie czachy na tych chrzczonych wyrysował, żeby wiedzieć, które trefne, a które z czyściochą.

Jeździł tak już po okolicy dobre dwie godziny. Piekielnica tak to sobie umyśliła żeby potworę wonnymi beczułkami z rumem i bimberkiem w jakieś miejsce ustronne zwabić, ścianami wysokimi otoczone żeby podpiwszy sobie już co nieco, nie uleciał za łatwo, żeby w niebo wycelować nie mógł.

Vaginica doskonale nadawała się do takiego celu. Waldemarf spojrzał w górę, przyjrzał się wąwozowi krytycznie i doszedł do wniosku, że nieźle w sumie będzie, jeśli tej łachudrze uda się na trzeźwo dobrze wcelować w dół. Różowawe wapienne ściany miały dobre 200 metrów wysokości.

– A na górze ciasno, jak w nie przymierzając w… – zaśmiał się pod nosem.

Tylko czemu milczeć o tym jak grób kazała? Przyszliby tu z chłopakami, wzięli siekierki i jak tylko bestia by kopyta do góry wyciągnęła, to by ją po karczku pogłaskali. Ach, nie jemu się domyślać co tam babie do łba strzeliło. Po prawdzie to, gdyby go z zaskoczenia nie wzięła, to może by się z chłopakami dogadał… Poczekaliby na boczku, z ręką na siekierce w razie czego. Ale ani słóweczkiem się, cholernica mała, nie zdradziła, tylko wóz z beczułkami naszykować kazała. I jeszcze torebkę skorkołapek słusznych rozmiarów przyniosła, na które był wyjątkowo łasy. Też go tym trochę kupiła, zaraza mała.

A z drugiej strony to chwilowo chłopaków w rzyci miał. Za tę porzeczkówkę, Mirosławf chędożony to jeszcze odszczeka… 

– No i sakieweczką też się z nikim nie będę musiał dzielić. Są i dobre strony takich układów – skonstatował.

 

Wóz wjechał w miejsce, gdzie wąwóz Vaginica się rozszerza, skały są tu niższe, a i wlot szerszy. I już… już miał zawracać, gdy coś rzuciło na niego ogromny cień. 

***

Fiore zaryczała przez zaciśnięte zęby, pięści zbielały jej od zaciskania, podskoczyła kilka razy gniewnie i kopnęła różowawy kamień, który akurat znalazł się przy jej nodze. 

– Waaaaaalllldeeeeekfff, ty durniu chędożony!

Nie zadowolił ją efekt kopniaka, więc odszukała ten cholerny kamień i kopnęła go jeszcze raz, i jeszcze.

– Ale Fiorka… Fiorka, no… – stał przed nią koślawiąc nogi, ze spuszczoną głową i mnąc czapkę w dłoniach.

– Och, mogę zrozumieć, że chciałeś oszczędzić część gorzałki, ale kto ci durniu kazał TAK znaczyć beczki z usypiaczem?! Mógłbyś sobie kreskę machnąć, kropkę, kwiatek czy samego chuja wyrysować, to też byś wiedział, że to ten skażony! A czerwoną, trupią czachę ze skrzyżowanymi piszczelami… Trza być durniem żeby nie skapować!

Kopała teraz wszystkie kamienie naokoło siebie. 

– No i spierdolił! – rzekła już ciszej, ale wciąż ciężko dysząc. 

– Może chociaż zwilżył usta… – tłumaczył się dalej Waldemarf.

– A widziałeś u niego usta?! – złapała się za głowę. Poczuła się bardzo zmęczona. Wszystko spartaczone.

Podparła się pod boki i opuściła głowę. Musiała pomyśleć.

***

Plan był taki prosty… Zawiozła Waldemarowi usypiacz i przyjechała znaleźć sobie kryjówkę w wąwozie. On miał tylko jeździć i roztaczać woń bimberku. Z beczki na samym dnie kapały małe strużki rumu zostawiając jeszcze bardziej aromatyczną, kusicielską dla alkoholika woń. Tak na wszelki wypadek, jakby jaszczurka miała kiepski węch i trzeba by jej było dopomóc. 

Oczywiście liczyła się z tym, że gad mógł się akurat udać w zupełnie inną część królestwa, ale to tu, traktami wiodącymi przez Dunmail Raise do portu Great End wiodły bimbrownicze arterie Scafell Pike. Serce bowiem, czyli same bimbrownie, pochowane były głęboko pod ziemią, w królestwie Niziołków, mistrzów nalewkarstwa i bimbrownictwa, w niedostępnych jaskiniach strzeżonych przez jako tako oswojone trolle. Dlatego, jeśli ktoś chciał się do tych specjałów dobrać, więcej szczęścia niewątpliwie miałby na duktach. A wszystkie drogi prowadzą do Great End. Akurat nie przez Vaginicę, ale… po to wszak była ścieżka z rumu.

Smok miał napaść na transport, wydoić beczułki, a zanim doszedłby do ostatniej baryłki już by leżał do góry brzuchem i chrapał albo “Hej sokoły” śpiewał. Narobiłby przy okazji hałasu, który by ją zaalarmował, że pora opuścić kryjówkę. A wtedy ona miałaby nad nim przewagę! I to jaką! 

 

Nie zamyślała go po prawdzie tak całkiem struć. W sumie, inteligentne stworzenie. I rzadko się w tych stronach widuje smoki. Ona na ten przykład jeszcze nie widziała. Na rysunkach tylko. No i miała… jakiś dziwny sentyment do zwierząt, choć bardzo pilnowała żeby się z tym nie wydać. Zamierzała raczej w śpiączce związać mu skrzydła, wymacać gdzie ma najczulsze punkty, może trochę pokaleczyć. No i przystawić mu miecz do gardła. Czy w inne miękkie miejsce. Wówczas rozmowa wyglądałaby całkiem inaczej. A przede wszystkim – w ogóle by wyglądała! A teraz? Zwiał gad chędożony. 

No, solidnie się po prawdzie upił. Fiore zdążyła przybiec akurat wtedy, gdy wielki cień podrywającego się potwora padł na ścianę wąwozu. Nie ujrzała nawet paskudnika. Zobaczyła jednak wóz rozdrobniony w drzazgi, porozwalane puste beczki i… cztery z wielkimi czerwonymi trupimi czachami, z których obficie wylewała się zawartość. Nie była pewna czy w ogóle je tknął. Runęła na kolana w bezsilności. Już miała paść na ziemię i potłuc w nią trochę rękami, gdy zobaczyła zielonego ze zgrozy Waldemarfa i twarz jej stężała.

***

– Dobra – powiedziała cicho po dłuższej chwili milczenia. Uchlał się jak wieprzek, więc daleko pewnie nie poleci. A może tu wróci, jak go kac dorwie i będzie potrzebował klina… Zaczeka. Może smoczydło zamarzy za parę godzin o klinie na kaca. A na dnie beczułek coś jeszcze błyszczy. Trzeba tylko spławić Waldemarfa. I to skutecznie. Tak żeby mu się nie śniło nikomu o tym miejscu i zdarzeniu opowiadać, bo jakiś dureń gotów wykorzystać sytuację i zdobyć jednak pół królestwa i… – Ojciec, ty idioto… – wysyczała.

Waldemar spojrzał na nią pytająco. Przeniosła na niego wzrok. – Dobra, słuchaj Waldekf. Ja tu zostaję. A ty wracasz grzecznie do domku. Zapominasz o całej sprawie. Ani słóweczka nikomu, rozumiesz? Pieniądze dostaniesz, jak obiecałam.

Zdecydowała się na chwilę pauzy.

– Zamierzam zawładnąć tym smokiem i mam na to sposób – skłamała.– A jak już będę miała nad nim kontrolę to wszystkie nieczyste moce mi świadkiem, że opowieści o chędożącym smoku nie będą tylko barwnym dodatkiem do twojej historii…

Waldemarf wstrzymał oddech, przeniósł powoli ręce do tyłu i powolutku zaczął się wycofywać. Obserwowała go ze zmrużonymi oczami. Jakieś dwadzieścia kroków później odwrócił się na pięcie i wzbił tuman kurzu przebierając nogami jak najszybciej umiał.

 ***

– Wyłaź! Cholerna jaszczurko! Mamy do pogadania! – krzyczała Fiore złożywszy dłonie przy ustach. Obracała się dookoła, rozglądała. 

Całą noc nasłuchiwała czy ktoś się nie zbliża, albo z dołu kanionu, gdyby Waldekf jednak nie utrzymał języka za zębami, albo z góry, gdyby smoczydło jednak miało usta i chciało je zwilżyć w resztkach na dnie beczułek. Nad ranem zapadła w drzemkę i obudziła się, gdy zrobiło się jej poważnie zimno. Potarła twarz dłońmi, przeciągnęła się i wstała. Czuła, że jej ciało zesztywniało od kulenia się w jakiejś dziwnej pozycji. Słońce było już całkiem wysoko, ale w wąwozie ciągle panował chłód. Zaklęła i sprzedała kopa resztkom beczki z trupią czachą.

Poskakała chwilę żeby się rozgrzać. Znów wezbrała w niej fala gniewu. Zaczęła więc krzyczeć, choć właściwie straciła już nadzieję, że potwór specjalnie siedział tu i czekał, aż ona się wyśpi.

– Wyłaź! Cholerna jaszczurko! Mamy do pogadania! – krzyknęła raz jeszcze.

– Miła pani, nie wrzeszcz tak, bo wrażliwym gatunkom endemicznym tego kanionu sen mącisz – dobiegło z bliżej nieokreślonego kierunku, choć chyba gdzieś z góry. Fiore drgnęła. – Może pomogę, bo gadzią mową władam niezgorzej. Którą konkretnie jaszczurkę mam poinformować, żeby do pani wylazła? – głos ewidentnie dobiegał z góry. Wbiła wzrok w skały wysoko ponad głową i skanowała okolicę. W końcu go zobaczyła. Gad rozsiadł się wygodnie na wielbłądziokształtnej skale, i oparł jak na szezlongu. Trochę ją zatkało. Nie dość, że wątpiła, że smoczysko nadal jest w okolicy, to wyglądało na to, że siedziało tu sobie i patrzyło jak ona śpi. Przemowa, którą przygotowała sobie wcześniej w myślach była wszak tworzona na zgoła inne warunki smoczej świadomości, jak i jego położenia. Zniechęcenie i irytacja całą tą sytuacją wzięły jednak górę nad wątpliwościami. Zmrużyła wściekle oczy.

– Burą, psia mać! Do ciebie przyszłam! – wykrzyczała. – Złaź to pogadamy!

– Tutaj jednakowoż czuję się bardziej komfortowo, ale nie krępuj się, miła pani. Mów z czym przyszłaś. Słyszę cię doskonale.

Rozciągnął od niechcenia skrzydło.

Zaintrygowała go ta osóbka, nieznacznie ledwie większa z tej perspektywy niż solidniejsza owca na śniadanie. Z niespotykaną siłą charakteru i… jeszcze większym tupetem. Mógłby ją uciszyć jednym tylko zionięciem. Jej pieczone udka mogłyby być całkiem smacznym kąskiem. A już samo obracanie jej na rożenku zjawiskowym spektaklem. Było w niej coś szczególnego. Nie wyglądała wszak na tak głupią, by stać dobrowolnym smoczym śniadaniem.

Milczała wyczekująco. Popatrzył na nią i przechylił głowę na bok. – Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie jestem tak do końca jaszczurką. One są zwykle mniejsze i niezbyt groźne. Z rzadka też latają i zieją ogniem – dodał znacząco.

– Zauważyłam. Skończ z tą popisówą. Złaź – wciąż wyglądała bardzo stanowczo.

– Jeśli nie zauważyłaś to jestem groźnym smokiem, mościa panno!– zagrzmiał unosząc się w górę, wypinając pierś i rozprostowując skrzydła, dla większego efektu.

– Wiem, do cholery. A ja nie jestem żadną mością panną tylko księżniczką Scafell Pike! Cholernie groźną! – ścisnęła pięści aż jej zbielały.

– I mogę cię spiec piekielnym ogniem i pożreć! – dodał, ale z mniejszą już pewnością siebie.

– Tak, i przelecieć! – zbiła go tym z tropu.

– Nie słyszałaś, że smoki porywają takie szlachetne dziewice i…

– Och, jeśli myślisz, że w tym wieku w Scafell Pike jestem jeszcze dziewicą to chyba na głowę upadłeś! – przestąpiła z nogi na nogę. Sytuacja się przeciągała, a ona traciła już trochę swojej wojowniczości. Choć tego po sobie nie zdradzała drżała lekko wewnątrz i zdawała sobie sprawę, że w sumie zachowuje się jak najgłupszy z potencjalnych wybawicieli od smoka z jej wizji. To wszystko było nie tak! Miała jednak nadzieję, że fakt, że jest kobietą sprawi, że gadzina ją zlekceważy i w razie czego, zachowa się jeszcze głupiej niż ona teraz. 

– No złaź – dodała już łagodniej.

Smok wyczekał chwilę, jakby się wahał. 

I w istocie, trochę się wahał. Nie wiedział na co ją stać. Jaką kartę chowa w rękawie. 

Poderwał się do lotu. Był znacznie większy niż się spodziewała. Nie byle wywern czy kuroliszek. Miał duży, bardzo zębaty łeb, dwa fikuśnie zakręcone rogi, ostry grzebień od czubka głowy, z niewielką przerwą w okolicach łopatek i nasady skrzydeł, aż po sam ogon. A ten też był potężny. Jedno leniwe machnięcie powaliłoby tuzin rosłych chłopa. Łapy kończyły się pazurzyskami, ciało miał smukłe, ale skrzydła potężne i bardzo rozłożyste. Jasny kolor pozwalał mu całkiem nieźle kamuflować się w skałach. Teraz na niebie odznaczał się jednak wystarczająco.

Poszybował i miękko sfrunął na ziemię przed nią, ale… w bezpiecznej odległości. Tupnął przy tym ciężko, mając nadzieję, że duden rozniesie się po kamieniach i trochę ją jednak wystraszy.

Będąc teraz znacznie bliżej niej poczuł, że dziewczyna lekko drży. Pachniała strachem, choć bardzo subtelnie. Wiedział już, że nie jest tak pewna siebie, na jaką wyglądała. W duchu odetchnął z ulgą. No i pachniała… ładnie. Poświęcił chwilę by się jej dokładnie przyjrzeć.

Na nogach miała ciemnoszare, przykurzone buty z wysokimi cholewami. Raczej takie, jak noszą wojowniczki, niż księżniczki. Spodnie z miękkiej szarej skórki, skórzany gruby pas wyćwiekowany medalionami. Całkiem ozdobny i ładnie leżał jej na biodrach. Jasna kurtka rozchełstana pod szyją, zapięta trochę figlarnie pod biustem. Dopasowana, kobieca. Rozbawiły go fikuśne, koronkowe wykończenia mankietów i postawionego na sztorc kołnierza koszuli. Tak, to nie mogła być zwyczajna wojowniczka. Strój leżał na niej idealnie. Więc został dopasowany przez drogiego, zdolnego krawca. I, ze względu na kolorystykę, chyba niezbyt praktyczny, w bitewnej kurzawie. A skoro, mimo drobnego przykurzenia, jednak dosyć czysty, to albo nowy, albo rzadko używany, albo często czyszczony. Ocenił więc naprędce, patrzy mu na arystokratkę zabawiającą się w wojowniczkę. I pewnie nie grzeszy superzdolnościami w bitce.

I jeszcze bardziej się uspokoił. 

Nie obawiał się już też tak bardzo obosiecznego miecza, którego rękojeść wystawała jej wysoko ponad głowę, a klinga poniżej biodra. Utkwił spojrzenie w jej twarzy. Ładnych gładkich rysach, niezbyt pełnych ustach, delikatnie zadartym nosku i przejmujących, jasnoszarych oczach z ciemnymi obwódkami. Dużych oczach. Była w nich determinacja, ale i coś jeszcze, niepojętego, drżącego. Jasne włosy upięła z tyłu w nieładzie. Niesforne kosmyki sterczały na boki.

– Czego latasz łobuzie po królestwie i ludzi straszysz? Bimber kradniesz? – zapytała wykonując w jego stronę zaczepny gest podbródkiem i przestąpiła z nogi na nogę.

– Oj, parę beczułek… – żachnął się smok. Ale Fiore mu przerwała:

– Ładne mi parę! Handlarze opisują dantejskie sceny, do króla spływają lamenty od strapionych szynkarzy, ludzie się po duktach jeździć boją. Chłopi córki zamykają w chałupach, bo się boją, że smok chędożył będzie. A ten mi o paru beczułkach gada! Po cholerę ludzi straszysz i bimber kradniesz? Pytam grzecznie – dodała wolniej.

– To…. To skomplikowane – odrzekł smok i spuścił głowę.

– Skomplikowane to jest nauczenie chłopa logicznego myślenia na przykładzie jak przewieźć maleńką łódką kapustę, owcę i wilka tak, żeby wszystkie towary trafiły bezpiecznie na drugą stronę rzeki, mogąc wozić za każdym razem tylko jedno. I że nie, nie chodzi o to żeby kapustę opitolić naprędce zanim zlezą się inni, a wilka przepędzić pochodnią albo zaszlachtować i sprzedać na psie sadło.

Smok dumał przez chwilę. – Mmmm… A nie wydaje ci się ten tok rozumowania całkiem logiczny? – znowu przechylił głowę.

Spotkał się z jej osłupiałym spojrzeniem.

– No… po co po próżnicy wiosłować w te i wewte, dzielić się kapustą, liczyć na sympatyczną podróż w ciasnej łódce z wilkiem, z nadzieją na jego wspaniałomyślność, że nie zeżre i narażać się na to, że ktoś podpieprzy owcę, skoro stoi na brzegu i nikt jej nie pilnuje?

– Och! – westchnęła zniecierpliwiona. – A pies z tą owcą tańcował! – smok przechylił głowę jeszcze bardziej, a jego oczy wyraźnie się powiększyły. – Rok z okładem handlarze i szynkarze we łzach do króla historie przynoszą, litości proszą i rozprawienia się z potworą, co im transporty po szlakach napada, baryłki kradnie, ludzi straszy, ryczy, ogniem pluje i bimber cały wypija. Smoki, które znam z opowieści napadają na sioła, pożerają owce, uprowadzają młode… dziewi… dziewczęta – poprawiła się. – I pół biedy jak potwora po wsiach grasuje, ale podpadłeś zamożnym handlarzom, a oni nie znają litości. I środków szczędzić nie będą ku temu, by się rozbójnika pozbyć.

– I… wysłali ciebie? – zapytał z lekkim niedowierzaniem.

– Dumali nad najęciem szewczyka dratewki albo szczurołapa z Hameln ale ponieważ tamci akurat byli zajęci, pan ojciec umyślił sobie, że pośle w kraj wieści, że kto smoka ubije ten otrzyma w podzięce pół królestwa… – urwała.

– I twe ręce? – dokończył smok z rozbawionym wyrazem pyska.

Fiore zamilkła i nachmurzyła się.

– Ha! No ja bym brał! – przysięgłaby, że puścił do niej oczko. Nieprzyzwoicie niebieskie.

– Pewnie, że byś brał, a od twoich całusków miałabym poparzenia trzeciego stopnia. Wątpię również, że umiałbyś się posługiwać nożem i widelcem przy stole. A uwierz, że etykieta w zamku królewskim jest bardzo surowa. A, no i musiałbyś pozbyć się smoka. Taki szczegół.

– A ty mi uwierz, że całkiem przystojny ze mnie gość! – wyszczerzył zębiska w uśmiechu.

– Nie wątpię. Tylko trochę za bardzo zębaty, jak na mój gust – odwróciła wzrok, ale kącik jej ust drgnął w ledwie widocznym uśmieszku.

– No więc król umyślił sobie obiecać cię w nagrodę, a ty nie chcesz czekać na jakiegoś pomyleńca, któremu wreszcie się uda i postanowiłaś wziąć sprawy w swoje ręce? – kontynuował, a Fiore ściągnęła usta w dzióbek. 

– Imponujące – dodał po chwili namysłu.

Milczeli dłuższą chwilę. Fiore wierciła dołek butem splótłszy ręce za sobą, a ponieważ milczenie przeciągało się długo, smok udał, że z zaciekawieniem przygląda się musze, która krążyła nad kupką koziego łajna.

– Nie zawsze byłem smokiem – odrzekł w końcu. – Znałem kiedyś pewną wiedźmę… No w skrócie, podpadłem jej trochę. – Fiore uniosła brew. – Wkurzyła się niemało i jak zaczęła mnie obsobaczać, gromami rzucać… I jakoś tak jej się wymsknęło coś o bestii, o gadzie. No i… jestem – urwał.

– Mam wrażnie, że posłużyłeś się lekko skróconą wersją tej opowieści… Coś jak: „Był król i królowa. To bajki połowa. Przyjechał goniec i bajki koniec” – wyrecytowała z uszczypliwością.

Smok westchnął ciężko i jakby powietrze z niego uszło.

– No, to czym jej podpadłeś? – pociągnęła go za język.

– Pijaństwem. Konkretny był ze mnie chlejus – przyznał.

– Ach, i… tak ci zostało? – dopytała.

– A tam zostało! Kiedyś wystarczyła mi szklaneczka brandy… No, może pięć szklaneczek… Pół gąsiorka miodu czy gąsiorek wina. A teraz? Pięć beczek z okładem mogę wyżłopać na miejscu, dupę moczyć dzień cały w sadzawce z rumu i nadal nasycić się nie mogę. Ukojenie daje mi tylko to, że film mi się w końcu urywa. A wyobrażasz sobie po tym kaca? – zapytał poruszony.

– Hm… 

Fiore zatrzymała się na próbie wyobrażenia sobie moczenia dupy w sadzawce z rumu, uznała ten sposób na wejście w stan upojenia alkoholowego za dość osobliwy i zastanowiła się czy jak się ma od tego kaca to czy na pewno boli głowa. Zdecydowała jednak, że chyba nie chce drążyć tego tematu. 

– Pamiętasz co jeszcze wykrzykiwała? – zapytała w końcu.

– Coś o palącym gardle. I że nikt mnie nie polubi, że będę tylko ludzi straszył. Coś o tym, że nie zaznam przyjaźni ani miłości i że będę tylko latał i bimbru szukał – spuścił głowę. – I teraz tak mnie to gardło piecze, że wściec się można. Tylko bimber i, na szczęście, inne napitki alkoholowe również, są w stanie ukoić mój ból. Sam sobie uwarzyć, nie uwarzę. A poza tym, to pewnie i tak by nie pomogło.

– Byliście ze sobą blisko, co? Znacznie bliżej niż potrafisz przyznać – zapytała. Rzucił jej spojrzenie spode łba, nie odpowiedział.

– Wściekła się tym bardziej, że… po pijaku nasikałem jej na grządki z ziołami – przyznał po dłuższej chwili zawstydzony. Fiore otworzyła usta i pokręciła energicznie głową odsuwając od siebie tę wizję.

– No i co ja mam z tobą zrobić? – zapytała, choć nie spodziewała się odpowiedzi. – Można by kupcom nakazać żeby ci składali drobną ofiarę, taki powiedzmy… podatek. Będziesz tu sobie siedział nieszkodliwy, bimber dostaniesz i obiecasz rozboju więcej nie czynić – myślała głośno. A smok słuchał.  – Ale cholera wie czy to jednak nie musi być kradzione… Było tam coś o kradzieży? – spojrzała na niego pytająco.

Byłaby przysięgła, że bardzo po ludzku wzruszył ramionami.

– Ale wtedy ryzyko, że ktoś cię tu przyjdzie zaciukać jak będziesz w śpiączce alkoholowej, jest niestety znacznie większe. A i ryzyko dla mnie rośnie niepomiernie.

Zamyśliła się. Oparła brodę na pięści. 

– Trzeba spróbować cię odczarować. Zerwać klątwę… – spojrzała mu w oczy. Nadal milczał.

– Zastanówmy się: co musi się wydarzyć żeby klątwa została przełamana… Nikt cię nie polubi… Nikt cię nie pokocha. Hm… Widzisz w tym jakiś potencjał?

Otworzył szeroko oczy i puścił dym nosem. Wyglądał jakby ktoś zdzielił go obuchem w łeb.

– Czyli mamy rozwiązanie. Wystarczy, że ktoś wyzna ci miłość. Przynajmniej… Hm… Od tego bym zaczęła. Innego pomysłu nie mam – skrzyżowała ręce na piersi. I przytaknęła sobie skinieniem głową. 

Smok chrząknął. Pomilczał chwilę, po czym chrząknął jeszcze raz. 

– Widzę w tym planie jedną maleńką lukę – rzekł przybliżając się do niej konspiracyjnie. – Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto byłby w stanie poderwać jakąś dziewczynę? I to tak żeby jakaś wyznała mi miłość? – wyszczerzył zębiska w czymś, co miało być zawadiackim uśmieszkiem.

– Och, jest wiele głupich kobiet zdolnych do czegoś takiego. O to się nie przejmuj – machnęła ręką. – Tamta wiedźma pewnie do dziś nie może się pozbierać po twojej stracie. Pewnie rozpacza, że była dla ciebie zła, że to jej wina, że piłeś. Ale jest chyba prostsze rozwiązanie. Odszukaj ją. Pokaż się jej w tej swojej potwornej postaci, taki, jaki jesteś.

– Prostsze? – obruszył się.

– No wiesz, stara miłość nie rdzewieje, jak to mówią. Może będzie zdolna cię pokochać, wybaczyć ci. To zwykle pomaga na klątwy – dodała z przekonaniem.

Smok myślał przez chwilę, zbierał słowa. W końcu, przyznał z cichym westchnieniem:

– Wstydzę się.

Fiore żachnęła się. 

– Gdyby to nie było trudne to co to by była za pokuta! Ale czy pogadanie z nią jest trudniejsze niż latanie po okolicy, zianie ogniem i łupienie ludzi z bimbru?

– Tak, to trudniejsze – przyznał smok po chwili namysłu.

– Tylko widzisz, dla nas to trochę uciążliwe, że nam tu łobuzujesz. A pół królestwa piechotą nie chodzi. Będziesz tu miał spory ruch…

– To może… może… Może uda się to rozegrać inaczej? Może mogłabyś mnie przygarnąć? Przynosiłbym ci kapcie, poranną gazetę, rzucałabyś mi patyk i aportowałbym. Każdy właściciel kocha swoje zwierzątko. Ocaliłabyś mnie! – przymilał się. Nie potrafiła się nie zaśmiać. Z rozbawieniem pokręciła głową i zajrzała mu w oczy.

– Jakbyś mi latał po zamku po pijaku i sikał do doniczek z kwiatami to szlag by mnie trafił. Wypatroszyłabym i zrobiła sobie dywan do komnaty z twojej skórki…

– Co ty, byłbym rozkoszny. Pokochałabyś mnie! A potem zostałbym twoim księciem – uśmiechnął się szeroko.

– Potrzebuję kogoś, kto ogarnie cały ten królewski burdel, a nie wiecznie pijanej jaszczurki.

– Dobrze gram w szachy.

– I? – uniosła brew.

– No, na pewno byłbym niezłym strategiem! – wypiął pierś do przodu.

– Mhm. No swoją życiową sytuację rozegrałeś dosyć chujowo, przyznam – zgasiła go. Milczeli chwilę. – Cholera, no jest mi ciebie szkoda… Chciałabym ci pomóc – przyznała.

– To może z nią pogadasz? Jak kobieta z kobietą? – brakowało tylko żeby stanął na tylnych łapach, wywalił na bok jęzor, no i jeszcze żeby zaczął popiskiwać.

– Dlaczego to my, kobiety, zawsze mamy gadać? Sam nie masz języka w gębie? – zapytała trochę oburzona.

– A pójdziesz ze mną?

– Litości! – wzniosła ręce ku niebu i ukryła w nich twarz.

– No weeeź. Nie chcesz się przelecieć? To wyjątkowa okazja. No i przecież chcesz się mnie pozbyć, nie? – przymilał się. Upewniła się czy nie merda oby ogonem.

– Hmmm…. – zamyśliła się. – A daleko? – zapytała niechętnie.

– No za siedmioma górami, za siedmioma lasami…

– Stary, żartujesz sobie? I jak ona cię odczaruje to jak ja wrócę?

– Daj spokój, na Scafell Pike to ledwie dwie godziny piechotką. Przebiegniesz się.

***

Ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *